Superman vs. Lobo (Opinia)

Czy warto sięgnąć po „Superman vs. Lobo”, który pojawił się w zapowiedziach Egmont na 2025 rok? Nie jestem fanem tego komiksu.

„Superman vs. Lobo” zapowiadał się całkiem nieźle, jeśli podchodziło się do niego z myślą o widowiskowym starciu będąc zwabionym tytułem. Wprowadzenie jest „ok” i od razu stawia sprawę jasno, bez jakichkolwiek wątpliwości: Superman i Lobo mają sobie sporo do wyjaśnienia – oczywiście przy użyciu pięści. Cały konflikt zaczyna się od tego, że Superman zgarnia chwałę za uratowanie mieszkańców obcej planety, mimo że to Lobo odwalił całą robotę (analogicznie – będzie chciał się zemścić na Supermanie). Pierwsze kilkanaście stron skutecznie buduje napięcie, szanuje charaktery obu postaci, podkręca atmosferę konfliktu lekką, humorystyczną konwencją, która sprawnie prowadzi do nieuniknionej konfrontacji. Napięcie wisiało w powietrzu, czekało się na srogi łomot i…

… niestety, jako całość, komiks mocno mnie rozczarował, bo historia kompletnie rozmija się z tym, co sugeruje tytuł. Konflikt między Supermanem a Lobo kończy się szybciej, niż można by się spodziewać – zanim pierwszy zeszyt dobiegł końca! Zamiast epickiej walki dostajemy zaledwie zalążek starcia (mocne nadużycie słowa z mojej strony), po czym fabuła ucieka w kierunku przekombinowanych wątków od drugiego rozdziału (właściwie końcówki pierwszego), które nijak pasują do siebie – od alternatywnych rzeczywistości po medialne afery na Ziemi. Tempo i ton zmieniają się na tyle, że lepszym tytułem byłoby „Superman & Lobo”, a nie „vs.”. Widać, że twórcy chcieli upchnąć tu jak najwięcej pomysłów, ale efekt końcowy jest dość chaotyczny i brakuje mu spójności. Same w sobie pomysły były kreatywne, wokół każdego z nich mogła powstać osobna seria, ale nie tworzyło to spójnej historii, a zlepek różnych konwencji, które męczyły ogromną ilością tekstu (godny rywal dla komiksów o Deadpoolu).

Na plus, że komiks zachowuje humorystyczny charakter, opierając się na satyrze i brutalnym stylu (w dużych granicach rozsądku), dając namiastkę starych przygód Lobo. Niestety miejscami konwencja sprawia, że zachowanie niektórych postaci jest wręcz absurdalne i trudno dopasować je do ich klasycznych wersji – zwłaszcza, gdy twórcy jednocześnie próbują bazować na klasycznych motywach, co sprawia, że brak konsekwencji bije po oczach nie mając uzasadnienia (nawet broniąc to jako imprint).

Doceniam, że Egmont zdecydował się sięgnąć po komiks z Lobo, zwłaszcza że jego wydanie idealnie wpisuje się w hype przed przyszłoroczną premierą „Supergirl: Woman of Tomorrow”, gdzie Jason Momoa zadebiutuje jako Ważniak. Marketingowo to świetne zagranie (tytuł z pewnością przyciągnie uwagę czytelników). Ale czy to był najlepszy możliwy wybór? Raczej nie. Jest mnóstwo lepszych komiksów z Lobo (starszej daty, współczesnych jest tyle co kot napłakał) np. „Crush & Lobo” Mariko Tamaki – historia kanoniczna, wydawana w podobnym okresie (2021-2022). Za kilka dni napiszę kilka zdań na temat tego komiksu.