Mr Terrific. Year One #1 (Opinia)

Chcecie lepiej poznać Mr. Terrifica przed premierą nowego „Supermana”? Właśnie nadarza się idealna okazja! W zeszłym tygodniu zadebiutowała jego solowa seria „Mr. Terrific: Year One”.

Komiks cofa nas do przeszłości Michaela Holta, zaledwie kilka miesięcy po tragicznej śmierci jego żony i dziecka. Zniszczony emocjonalnie bohater sprzedaje patenty swojej technologii, nie mając pojęcia, w czyje ręce ostatecznie trafi. Gdy przyjaciele próbują uświadomić mu, jak niebezpieczne może się to okazać, uruchamiają reakcję łańcuchową, w której szybko pojawiają się gracze znacznie potężniejsi i bardziej bezpośredni niż się spodziewali. Holt boleśnie przekonuje się, jak łatwo stracić kontrolę nad tym, co się stworzyło.

To bardzo dobre wprowadzenie do postaci, jeśli jeszcze go nie znacie. Z jednej strony obserwujemy człowieka złamanego, pogrążonego w żałobie, niezdolnego do działania. Z drugiej – scenariusz inteligentnie kontrastuje to z wersją Terrifica znaną ze współczesnych wydarzeń, przypomnianą na początku komiksu (ciut dezorientująca wstawka). Zderzenie tych dwóch wizerunków nadaje całości mocnego ładunku emocjonalnego, pozwala głębiej zrozumieć jego motywacje i zauważyć diametralną przemianę (mam nadzieję, że mocniej wybrzmieje w historii). Obserwowanie, jak Michael zmaga się z traumą, a jednocześnie powoli wraca do działania, buduje autentyczność historii i siłę charakteru do tego stopnia, że polubiłem tę postać.

Al Letson bardzo dobrze poradził sobie z oddaniem wewnętrznych rozterek bohatera. Narracja nie jest jednak przesadnie statyczna – po krótkim wstępie fabuła szybko przechodzi do działania. Mamy proste, klarowne otwarcie, szybkie zawiązanie konfliktu i mocny cliffhanger, który ujawnia bezwzględność ludzi u władzy. Sam pomysł na zagrożenie nie jest niczym nowym, widzieliśmy to w wielu innych historiach, ale jest dobrze poprowadzony i przede wszystkim ma dla bohatera osobisty wymiar, co wpływa na jego motywacje i budowanie przyjaznego profilu – już w pierwszym numerze widać, że nie jest kolejnym impulsywnym herosem, ale myśli, analizuje, działa rozsądnie i korzysta ze swojej technologii w sposób bardziej przypominający agenta 007 – nawet scena akcji jest rodem z kina szpiegowskiego.

Sposób ukazania bohatera i obranie zagrożenia wpisują się w moje oczekiwania wobec historii typu „Year One”, przynajmniej takie odnoszę wrażenie po pierwszym zeszycie

Rysunki Valentine’a De Landro są bardzo oszczędne, pozbawione szczegółów, oparte na prostych kształtach i delikatnym cieniowaniu. Twarze postaci bywają zredukowane do kilku kresek, ale ten minimalizm działa na korzyść historii. Styl rysownika dobrze wpisuje się w poważniejszy ton komiksu i skupia uwagę na tym, co najistotniejsze, a kolorystyka Halhona nadaje całości odpowiedniego nastroju. Może nie są to najpiękniejsze na świecie rysunki, ale „dają radę” w ramach tego konkretnego projektu.

Dziękuję ATOM Comics za komiks. Sklep nie miał wpływu na opinię i tekst.