DCeased. Wojna Nieumarłych Bogów (Opinia)

DCeased. Wojna Nieumarłych Bogów„? Epickie zakończenie sagi!

Doczekaliśmy się! Po licznych opóźnieniach nareszcie ukazała się ostatnia odsłona „DCeased”, jednego z najmocniejszych elseworldów ostatnich lat (i jego ulubionego po „Injustice”). Tym razem Tom Taylor przenosi zarazę na skalę kosmiczną – Nowi Bogowie zostali zainfekowani i stają się narzędziem destrukcji, a na ich drodze stają ostatni ocaleni herosi z Supermanem na czele, który wreszcie odzyskuje pełnię sił. To nie tylko konfrontacja z ostatecznym zagrożeniem, to emocjonalne domknięcie historii o stracie, poświęceniu i przetrwaniu.

Choć poprzedni tom pozostawił nas z wrażeniem domknięcia wielu wątków, „Wojna Nieumarłych Bogów” nie sprawia wrażenia kontynuacji na siłę. Wręcz przeciwnie, Taylor umiejętnie wykorzystuje przestrzeń na dokończenie tematów, które dotąd pulsowały w tle. Robi to z rozmachem i intensywnością, jakiej oczekiwałem od finału. Już pierwsze strony przynoszą spektakularne zniszczenie – Darkseid sieje chaos wśród Nowych Bogów, osiągając poziom zagrożenia, który trudno sobie nawet wyobrazić. Tempo nie zwalnia ani na moment, ale mimo tej dynamiki, nie brakuje miejsca na kreatywne, złożone sekwencje akcji. Taylor wykorzystuje pełną swobodę elseworldu, by przekraczać granice, których nigdy nie mógłby naruszyć w głównym kontinuum. Przykład? Rozwój postaci Alfreda, emocjonalnie kulminacyjny i logicznie spięty z wydarzeniami z pierwszego tomu, w których musiał zabić własnych bliskich, by przetrwać.

Czuć też upływ czasu i dojrzewanie bohaterów. Damian i Jon przejmują pałeczkę od swoich ojców, ale nie jako ich kopie, a jako nowe, świadome pokolenie. Damian świetnie odnajduje się w roli Batmana, ale nie boi się emocji, które jego ojciec długo w sobie tłumił. Sceny, w których okazuje uczucia wobec Wonder Woman czy Alfreda, mają w sobie autentyczne ciepło i łamią schematy, do których przyzwyczaiły nas komiksy DC. Jon z kolei nie potrzebuje już być tylko „synem Supermana” – staje się przywódcą i symbolem nadziei na własnych warunkach.

Mimo wielu mocnych stron, nie sposób nie zauważyć, że momentami historia wydaje się… pośpieszna i spłycona zostawiając niedosyt? Taylor wrzuca do scenariusza ogromną liczbę wątków, postaci i pomysłów. Niektóre z nich są świetne w założeniu, ale brakuje im odpowiedniej ekspozycji. Część scen aż prosi się o chwilę oddechu, zatrzymania się, pogłębienia emocji. Zamiast tego dostajemy błyskawiczne przeskoki – od jednej monumentalnej konfrontacji do drugiej np. pojawiają się tu starcia istot kosmicznych o niemal boskim statusie, ale zanim zdążymy poczuć wagę sytuacji, wszystko zostaje domknięte w kilku kadrach, bo zaraz trzeba skupić się na kolejnym zagrożeniu. Rozmach nie zawsze idzie w parze z dramaturgią.

Rysownicy dostarczają dokładnie to, czego potrzeba tej historii. Sceny walk są brutalne, dynamiczne i pełne detali. Anatomia postaci, ekspresja, tła. Wszystko żyje i oddycha, a świat wygląda jak rzeczywiście pogrążony w ostatecznej wojnie. Kolory świetnie budują nastrój – tam, gdzie trzeba, jest intensywnie i kontrastowo, kiedy indziej mrocznie i ponuro.

Dziękuję Egmont za komiks. Egmont nie miał wpływu na opinię i tekst.