Batman #129

Znowu akcja… Sporo akcji, mimo zwolnienia tempa w pierwszej połowie. Akapit spoilerów z „Batman #129”, osobny na wrażenia.

Streszczenie komiksu

Failsafe pilnuje porządku w Gotham. W międzyczasie szuka aktywnie Batmana. Korzysta w tym celu z kontrolowanej Oracle przeszukującej sieć. Monitorowanie aktywności superbohaterów naprowadza Failsafe’a na Atlantydę. Android udał się osobiście tam, gdzie nawiązała się bitka. Batman uniknął androida działając w kosmicznej bazie JL. Kiedy robot ogarnął to i owo, następnie skierował się ku kosmicznej bazie, Wayne przywitał go salwą rakiet. Wabiąc go w konkretne miejsce bazy odpalił maszynę, która zniszczyła całą przestrzeń. Wayne’owi udało się ujść cało. Tylko, że samotnie trafił do przestrzeni kosmicznej. Bez przyrządów i machin, dzięki którym mógłby bezpiecznie wrócić. Czy czego go samotna śmierć? Pewnie nie…

Wrażenia z komiksu

Komiks nieco zwolnił z historią, co było na plus, aby poczuć wagę ostatnich wydarzeń. Niestety to tylko wrażenia towarzyszące przez pierwszą połowę. Po niej wróciła normalna akcja. Na tym etapie historii mogę stwierdzić, że nie jest to „mój Batman”. Zdarsky podaje to w dobry i efekciarski sposób, dlatego całość czyta mi się szybko i dobrze. Każdy zeszyt trzyma moje zainteresowanie, urok ciągłej i przekoloryzowanej akcji. Niestety historia Zdarskyego kładzie nacisk na często eksploatowanego Batmana ostatnimi latami czyli w przekombinowany sposób wyładowany akcją po brzegi podkreślającym jak zajebisty to jest bohater: kolejny przeciwnik pokroju, którego możliwości przyćmiewają każdego na ziemi, a Batman musi się dwoić i troić, stając na głowie, żeby go pokonać. Nie jest to nic kreatywnego, autorskiego, a kontynuowanie akcji w identycznym stylu, co zeszyt powoduje, że nie angażuje się emocjonalnie – końcowy cliffhanger nie wywiera na mnie żadnego efektu… przecież to oczywiste, że Batman z dupy coś wymyśli i się uratuje lub przyleci po niego Superman…

Do pewnego momentu historia ma ręce i nogi. Traci je, kiedy dosłownie każdy bohater, nawet w starciu grupowy, wymięka, a Batman będzie tym jedynym, który znajdzie receptę. Sposób prowadzenia historii w efekcie daje niekończącą się zabawkę w kotka i myszkę, która sięga już Atlantydy czy wojaży w kosmosie. Niestety to nie mój Nietoperz, wolę tego w „Detective Comics” od Ram V. Drugi scenarzysta bazuje na przyziemniejszym tonie historii, bardziej ulicznym, z elementami śledztwa i unikania kombinacji akcji na zasadzie „Batman jest przezajebisty, udowodnię Wam to co zeszyt”. Batman Zdarskyego nie trafia do mnie jeśli chodzi o sposób przedstawiania bohatera. Od pierwszego zeszytu dzieje się dużo i brak tu jakiegokolwiek budowania napięcia. Tylko walenie akcji po akcji.

Za to Jimenez robi kapitalną robotę i jest to artysta idealny do scenariusza Zdarskyego. Akcja wymaga dopracowanej i dynamicznej kreski, która będzie dźwigała równy poziom w wolniejszym tempie gdzie stronicowe kadry będą zapierały dech w piersiach, po efekciarską akcję dominującej w komiksie – tu Zdarsky robi robotę i nie zawodzi w każdym calu. Okładki też miodzio, zresztą spójrzcie na tę z omówionego zeszytu, czysta profeska.