Green Arrow #10
Kolejne powroty na łamach „Green Arrow”. Cieszy się fanowska mordka, a seria nadal trzyma wysoki poziom!
Wrażenia z komiksu
Seria doskonale łączy akcję z momentami, kiedy bohaterowie budują swoje relacje. Williamson ma wyraźny plan, co potwierdza się w najnowszym rozdziale. Pojawia się wiele postaci z przeszłości Olivera, ale nie wydaje się to wymuszone. Każdy powrót ma swoje korzenie w różnych zakątkach komiksowego uniwersum, a towarzyszące im retrospekcje głęboko analizują relacje postaci. Jestem pod wrażeniem pracy Williamsona, a każdy rozdział „Green Arrow” to dla mnie świetna rozrywka. Cieszę się z powrotu tych postaci, które przez długi czas były pomijane w komiksach. Mam nadzieję, że Williamson ma plan na ich dalsze wykorzystanie w serii, który pozwoli im zaistnieć ponownie w innych tytułach czy wydarzeniach. Sprawdziło się to w „The Flash” Rebirthowym, tutaj może być podobnie.
Jakość „Green Arrow” to nie tylko zasługa Williamsona, lecz także rysowników, którzy mistrzowsko oddają jego wizję. Izaakse (rysownik) i Fajardo Jr. (kolorysta) znacząco przyczynili się do sukcesu #10, wyciągając maksimum z każdej sceny. Ich praca nadaje momentom zarówno majestatyczność, jak i czułości, co sprawia, że są one pełne emocji.
Streszczenie komiksu
Oliver i Connor udają się do bazy Ligi, która znajduje się w górach. Po przybyciu na miejsce, zostają zaatakowani przez zespół Waller, składający się z Speedy (Mia Dearden), Arrowette (Cissie King-Jones), Emiko (Red Arrow) i Sienna (Red Canary), z zadaniem zdobycia danych z Sanktuarium. Łuczniczki nie mogą dostać się do Ligi, gdyż drzwi zamknęły się za Royem. Oliver wykorzystuje swoje uprawnienia, by jako jedyny wejść do kryjówki. Tam spotyka Roya, który początkowo myśli, że Oliver to kolejne zabezpieczenie Ligi. Szybko wyjaśniają sobie nieporozumienie i przytulają się, po czym razem stają przed ostateczną linią obrony kryjówki – robotycznymi wersjami członków Ligi Sprawiedliwości.


