Y: Ostatni z mężczyzn tom 5

I tak nadszedł czas na finał kolejnej serii. Y: Ostatni z mężczyzn był jednym z najciekawszych cykli wydanych przez Egmont i choć nie zrobił na mnie wrażenia takiego jak niemal równolegle wydawany Skalp, to Yorrick Brown i towarzyszące mu damy uważam za jedne z najciekawszych komiksowych kreacji. Zastanawiałem się tylko jak Brian K. Vaughan poradzi sobie z zakończeniem- wątków wszak wiele, a jakiejkolwiek drogi do godnego finiszu nie widać. Nie bez powodu jednak seria otrzymała tyle nagród, a twórca Sagi jest uważany za mistrza w swoim fachu. Oto koniec jednego z najciekawszych cyklu wydawnictwa Vertigo- coś czego nie można przegapić.

Istotnymi, a może istotniejszymi postaciami od tytułowego bohatera są tu związane z nim kobiety. Oprócz doktor Mann, agentki 355 i kilku innych dam oscylujących wokół niego po masowej zagładzie jego płci po świecie krążyła jeszcze jedna, najważniejsza kobieta w życiu Yorricka Browna. Mowa tu Beth, dziewczynie która w fatalnej chwili znajdowała się na Antypodach i której odpowiedź na oświadczyny Brown nie zdążyła paść. Nie będzie to chyba wielki spoiler, gdyż sama okładka nim jest, jeśli powiem, że para w końcu pada sobie w ramiona. Czy po czterech latach rozłąki, gdy żadna ze stron nie była przekonana, że druga żyje uczucie miłość między nimi nadal istnieje? I czy ma szansę zaistnieć w świecie, w którym jedno jest ostatnim egzemplarzem swego rodzaju?

Co mogę napisać o finale? Jest na pewno zaskakujący, okrutnie wręcz logiczny i stworzony bez specjalnych udziwnień. Autor nie fantazjuje nad przyczynami, co dla niektórych może okazać się rozczarowujące, poświęcając się rozwiązaniem wątków personalnych. Yorrick finalnie zwycięża, lecz i wszystko traci. On i jego najbliższy towarzysz, małpiszon Ampersand, dostaną godne ich pożegnanie z czytelnikiem. Bez jazdy w stronę zachodzącego słońca, czy bondowskiego pocałunku z piękną dziewczyną na tle wybuchającej bazy złoczyńcy. Obaj uciekną przed podobnymi rozwiązaniami.

Y: Ostatni z mężczyzn początkowo nie był dla mnie cyklem zachwycającym, co wprawiało mnie w nieliche kompleksy. Krytycy i fani piali nad nim z zachwytu, a jak jakoś nie mogłem dojść o co im chodzi- przecież Batman i spółka mają o wiele lepsze historie… Po przeczytaniu ostatniego albumu i powtórzeniu sobie całości zrozumiałem o co chodzi. Yorrick jest zaprzeczeniem stereotypu superbohatera i w ogóle postaci, która w jakikolwiek wydawałaby się ciekawa. Wówczas, na początku przygody z jego udziałem postrzegałem go więc jako bohatera nieudolnego, niepasującego do zamysłu historii. Później olśniło mnie niczym antycznego myśliciela i pojąłem, że taki właśnie geek ze wszystkimi dziwactwami jest postacią o wiele bardziej autentyczną i współczesną niż macho w stylu Dashiella Złego Konia ze Skalpu czy Jessy’ego Custera z Kaznodziei . Autor podkreślił jego wszystkie niemęskie cechy postaciami w stylu agentki 355. Kobietami atrakcyjnymi i potrafiącymi oczarować, lecz przy tym wszystkim silniejszymi i bardziej zdecydowanymi od mężczyzn, a tym wypadku mężczyzny. Może to nieco smakować feminizmem, gdyby nie to, że pojawiają się tu niewybredne żarciki na temat damskiej mentalności, które wcale nie gloryfikują płci pięknej. Zanim więc w lutym ruszy cykl 100 naboi, a po nim zapewne niedługo Transmetropolitan, polecam zapoznać się z utytułowanym, docenianym i inteligentnym tytułem jakim jest Y: Ostatni z mężczyzn.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
Komiks do nabycia w internetowym sklepie Egmontu.