Komiksy ze Starego Pudła #4: The Flash #56-58

Jedną z najważniejszych serii DC w latach 90. był zdecydowanie „Flash” Marka Waida. Jego pomysły i sposób prowadzenia postaci Wally’ego Westa ukształtowały tą postać jak i ideę Flasha na nowo. Dość powiedzieć, że takie koncepty jak Speed Force weszły do kanonu na stałe i nie są one obce choćby widzom serialu CW. Jednak to nie o Waidzie będziemy dziś rozmawiać.

            Kiedy chciałem na potrzeby cyklu sprawdzić jakieś historie z Flashem sprzed lat, wszędzie polecano mi właśnie fabuły Waida. Ja jednak zdecydowałem się na coś innego. Wybrałem opowieść „The Way of a Will/The Barry Allen Foundation” z runu Williama Messnera-Loebsa. Autor ten przeszedł do historii jako autor szeregu bezpiecznych komiksów, które na tle przełomowych runów Johna Byrne’a w „Supermanie” czy George’a Pereza w „Wonder Woman” wypadały blado. Nie mogę jednak odmówić mu kreatywności i dobrych chęci. Omawiana tu historia to nie typowe dla Flasha bieganie za kolorowymi bandytami, ale kryminał czerpiący garściami z twórczości Agathy Christie.

            Wally i grupa jego przyjaciół przybywają do stojącej na odludziu rezydencji, gdzie ma zostać odczytany testament zmarłego doktora Joara Mahkenta. Mahkent w młodości był znany jako Icicle, przestępca korzystający z pistoletu zamrażającego. Przez wzgląd na szacunek do Jay’a Garricka, Flasha ze Złotej Ery, zdecydował się on przepisać część swojej fortuny aktualnemu Flashowi, którym jest właśnie Wally. Spotyka się to z niezadowoleniem krewnych Icicle’a, którzy już po zapoznaniu się z ostatnią wolą przestępcy padają ofiarami ataków przy użyciu broni mrożącej. Na domiar złego posiadłość zostaje odcięta od świata przez szalejącą na zewnątrz burzę śnieżną.

            Ogromną zaletą klasycznych cykli kryminalnych takich jak przygody Herkulesa Poirota czy Panny Marple jest ich przejrzystość. „Śmierć na Nilu” czy „I nie było już nikogo” mają tylko pozornie skomplikowane i schematyczne fabuły, ale śledzi się je z dużą przyjemnością dzięki genialnie budowanemu nastrojowi zaszczucia i perspektywie nieuchronnej śmierci bohaterów. Niestety komiks Loebsa nie potrafi tego uchwycić. Intrygę bardzo trudno śledzić. Sądzę, że to dlatego, że właściwe śledztwo to tylko dwa zeszyty, a trzeci to powiązana opowieść o Fundacji Barry’ego Allena. Gdyby przygoda w starej posiadłości była rozpisana nie na dwa, a na trzy zeszyty, czytałoby się ją o wiele przyjemniej. Dzięki temu więcej czasu można byłoby poświęcić osobom uwięzionym w budynku. Komiks stara się nakreślić jakieś osobowości i tła dla podejrzanych i ofiar, ale szybko od nich zapominamy, bo akcja gna na złamanie karku, a tożsamość mordercy poznajemy dość szybko. Tak poprowadzony kryminał pozostawia ogromny niedosyt i wypada zwyczajnie słabo.

            To, co zdecydowanie musze pochwalić to warstwa wizualna. Greg La Rocque ma świetny styl. Wizerunki postaci w tej historii znajdują się gdzieś między realizmem a karykaturą. Do tego w zeszytach 56. i 57. był on wspierany przez innego pomocnika, przez co każdy z trzech zeszytów wygląda odrobinę inaczej. W pierwszej części Jose Marzan dołożył od siebie półcienie na twarzach bohaterów zrobione z cienkich linii i kropek. W drugim zeszycie Carlos Garzon rezygnuje z tego efektu na rzecz czarnego tuszu na tłach i ubraniach. Ten zabieg koresponduje genialnie z rosnącą stawką i zagrożeniem jakie niesie ze sobą obecność mordercy. Szkoda, że fabuła niweczy ich starania.

            Ostatni zeszyt stara się zamknąć wątek spadku, ale bardziej skupia się na postaci Pied Pipera, który stara się pomagać bezdomnym i wykluczonym społecznie. Doceniam, że autorzy chcieli przekazać pewną lekcję w swoim komiksie, ale wydaje mi się, że wykonanie znów leży. To materiał na dłuższą historię, albo przynajmniej na zeszyt, który nie musi skupiać się na dwóch oddzielnych wątkach. Przez to znów wszystko wydaje się prowadzone na chybcika i otrzymujemy raczej rozczarowujący efekt końcowy.

            Jako plus muszę potraktować kreację tytułowego bohatera. Wcześniej nie rozumiałem fenomenu Wally’ego Westa i jego popularność wśród fanów Flasha tłumaczyłem sobie nostalgią do długich runów Marka Waida i Geoffa Johnsa skupionych na tej postaci. Teraz widzę, że to bohater nieporównywalnie ciekawszy od Barry’ego. Jest zabawny, energiczny, ale jednocześnie potrafi pochylić się nad kłopotami innych. Wally posiada cechy idealne dla bohatera takiego jak Flash; magicznej furtki do czasów Srebrnej Ery, gdzie królowały zabawne kostiumy i frywolne podejście do jakichkolwiek zasad fizyki i innych nauk.

            „The Flash” #56-58 to uosobienie powiedzenia „dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło”. Koncept „The Way of a Will” i „The Barry Allen Foundation” jest genialny. Jedno to staroszkolny kryminał, a drugie to opowiastka o empatii i pomocy bliźnim. Szkoda tylko, że scenarzysta nie potrafił dobrze rozplanować długości obu historii i dostajemy dwie poprowadzone oszczędnie i na szybko fabuły. Co trzeba jednak dodać kreska we wszystkich trzech zeszytach jest pierwszorzędna, ale to nie wystarczy by nazwać komiks dobrym.