Superman: Action Comics. Metropolis w ogniu. Tom 4

Nie urwał mi tyłka wątek Lewiatanu. Bendis miał w głowie fajną koncepcję, niestety nie przedstawił jej na tyle atrakcyjnie, żeby miała mnie porwać w szaleństwo. Kolejna szansę dałem 4 tomowi. Czy było lepiej? Niekoniecznie.

Lewiatan dał światu po dupie, samemu dostając rózgą po plecach. Tożsamość szefa Lewiatanu została ujawniona światu – Mark Shawn, znany jako Manhunter. Tożsamość nie przekreśliła jego planów. Wdrożył je na kolejny etap. Połączył siły z Luthorem, angażując go w wojnę z Niewidzialną Mafią (nie taka niewidzialna w praktyce). Wojaże trwają w najlepsze, Metropolis na tym cierpi, Clark musi sprzątać bałagan prosząc o pomoc kolegów i koleżanki z drużyny.

Nie powiem, żeby kolejny komiks Bendisa był dobry. Kolejny raz ten sam problem. Koncepcja jest w porządku, ale jej przedstawienie niekoniecznie. Przymykam oko, że finał jest do bólu kości do przewidzenia. Znajomość pierwszego tomu „Death Metal”, który ukazał się jakiś czas temu nakładem wydawnictwa Egmont, daje nam na tyle jasny obraz sytuacji, że akcja z 4 tomu „Action Comics” nie wywróci emocjami. Problem dostrzegam w narracji. Co chwilę główna akcja jest przerywana retrospekcjami sprzed iluś dni, później godzin. Ciężko wkręcić się w wir akcji, przeżywać to samo co bohaterowie, jeśli zaraz narracja gdzieś się cofa, żeby nakreślić nam sytuację. Nie można było ułożyć tempa akcji w prostej linii tylko zygzakować?

Mam obiekcie dotyczące współpracy Lewiatanu z Luthorem, jak i pojawienia się innych bohaterów poza Metropolisowym harcerzykiem. Współpraca dwóch złoli jest drętwa, nie wzbudzająca jakichkolwiek emocji. Sam koncept jest nieco dziwny i bez konkretniejszych powodów. Identycznie z angażowaniem członków JL i TT. Autor chce pokazać, że skala zagrożenia jest tak ogromna, że wymagana jest interwencja innych. No okej, tylko zagrożenia nie czuć. Poprawka, czuć, ale nie na tyle, żeby Clark miał nie wziąć je na klatę i „zdmuchnąć”. Skoro o bohaterach mowa, ciekawił mnie wątek Clarka i Superboya. Robi się tradycją, że wobec wprowadzenia klona Clarka i Luthora czeka się na rozmowę chłopca, z którymś z ojców. Być było. Motyw pojawił się. Nie spełnił on jednak oczekiwań. Krótkie rozmówki nie nakreśliły relacji, bardziej skoncentrowało się na akcji w czym Bendis jest dobry.

Gorsze od scenariusza są tylko rysunki. Nigdy nie byłem, nie jestem i nie będę fanem Johna Romity. Postacie są zbyt sześcienne, żeby przyglądać się temu.

Nie zawiodłem się „Action Comics. Metropolis w ogniu. Tom 4”, ponieważ dokładnie tego się spodziewałem znając poprzednie historie z Supermanem od Benidsa. Jego pomysły są dobre, tylko że sposób realizacji pozostawiający dużo do życzenia.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego. Komiks możecie nabyć w internetowym sklepie Egmontu.