Superman. Mitologiczność. Tom 4

Dzieje się w życiu Clarka, oj dzieje. Bendis ostro miesza w mitologii Człowieka ze Stali, ostatnio wystawiając na życie publiczne jego tożsamość. Konsekwencje decyzji dopiero teraz przybierają na sile. W jakim stopniu, i czy dobrze to podano?

Fabułę należy podzielić na dwa wątki. Pierwszy z nich dotyczy niedawno utworzonej koalicji zjednoczonych planet. Stowarzyszenie dbające o ład i porządek w kosmosie. Do koalicji dołączyła ziemia, reprezentowana przez Supermana. Nie każdemu w smak taki obrót sytuacji. Jednym z kręcących nosem jest Mongul. Władca Warlord postanowił zamącić w koalicji. W tym samym czasie reporterzy Daily Planet dowiadują się, że Superman, bez słowa z kimkolwiek, postanowił reprezentować ziemię gdzieś tam. Słusznie nie pasuje to reporterom, którzy jego samowolkę uznają za nadużywanie mocy i określanie się jako „władca”. Aktualnie Clark lata po kosmosie, więc do kogo uderzają reporterzy z pretensjami? Biedna Lois.

Jestem pod wrażeniem skali bałaganu robionego przez Bendisa. Autor na raz porusza tyle wątków, nieumiejętnie nimi przeplatając, że gubi się. Wprowadza nawet ciekawe wątki, tylko operując nimi w taki sposób nie jest w stanie zrobić tego jak należy. Nawet nieźle prowadzony wątek w kosmosie urywany jest w dobrych momentach akcją na ziemi, która prowadzona jest bez większego pomysłu na to – pomijając, że wątek można opowiedzieć znacznie szybciej (a spokojnie jest to historia zasługująca na własny tomik, pod warunkiem umiejętnego przedstawienia czego Bendis nie umie), to jest prowadzony bez wyraźnego planu. Po czym to stwierdzić? No choćby po wymianie opinii między reporterami – część się burzy wykładając rozsądne powody, część macha na to ręką nie widząc w tym nic złego, no i finalnie temat przez większość jest olewany. Jedna osoba droży temat dalej, konfrontując go z Lois, ale nawet i to kończy się szybciej, niż się zaczęło bez wyraźnego rezultatu. Nadzieja jeszcze była w relacji Lois-Clark, kiedy reporterka jest wzburzona, że mąż nie przegadał z nią tego wcześniej. Sami się domyślcie jak to przedstawiono mając w głowie wcześniejszy opis. Lois i Clarka uchodzą za parę idealną, do naśladowania, ale bez przesady…

Kiepsko prezentuje się wątek ziemski. Podtrzymuję, że kosmiczny jest lepszy. Afera z Mongulem była nawet nawet, podobnie akcja z obcym przybyszem przypadająca na drugą połowę. W drugim wątku ciekawsza była towarzysząca otoczka fabularna, niż załatwienie sprawy. No chyba, że jesteście fanami rozpieprzu pięściami na globalną skalę – będziecie wtedy usatysfakcjonowani.

Bendis tworzy dla DC nie od dziś. Na pewno czytaliście coś od niego przed recenzowanym komiksem. Jeśli tak, dobrze znacie jego dryg kierowania historią, i nie powinny Was dziwić przedstawione wytyki w jego kierunku. Lepiej wspominam jego twórczość za Marvela. Dla DC jest to fala porażek. Dziwię się, że wydawnictwo tak długo kontynuowało z nim współpracę. Dobra passa zaczęła się i skończyła na Naomi.

Narzekać nie mam na co w odniesieniu do rysunków. Artyści robią kawał zajebistej roboty. Dopracowane szkice tętniące życiem z uwagą na detale. Poziom jest zachowany przez efekciarskich pojedynkach.

Mam podzielone zdanie przy recenzowanym komiksie. Były dobre momenty jak kosmiczne wątki. Jednak nie mogłem się na nich skupić z pełną uwagą czy mocniej wkręcić, ponieważ rozpraszały mnie po łebkach pisane ziemskie rewelacje, które na dłużej zostały w mojej pamięci. Podsumowując – jest ok, ale dupy nie urwało.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego. Komiks możecie nabyć w internetowym sklepie Egmontu.