Trzy mocne momenty “Batman: the Animated Series”
„Batman: The Animated Series” chyba nie muszę nikomu przedstawiać. Niedawno seria obchodziła 30. urodziny. Jest to jeden z największych fenomenów DC, kreskówka wytoczyła nowy standard tworzenia historii skupiających się wokół Gotham City, przedstawiła nam nowe postacie, a także nadała nowy twist tym, które już znaliśmy z komiksów.
Dopiero wracając do tej serii po latach, zaczynam dostrzegać, jak mroczne było Gotham stworzone przez Paula Diniego i Bruce’a Timma. Gdybym miała przypisać jeden epitet do tej wizji Gotham, byłoby to „niesprawiedliwe”. Szczerze, to B:TAS nadawałoby się idealnie na rozprawkę na temat niesprawiedliwości w życiu – maturzyści, notujcie. Ale wracając, tutaj skupię się na zupełnie innym epitecie – „straszne”.

Już pierwszy odcinek serii funduje nam całkiem dobry monster movie. Mowa oczywiście o „On Leather Wings”. Co prawda motyw naukowca eksperymentującego z własnym DNA może nie jest najoryginalniejszym w historii gatunku, ale historia dr. Kirka Langstroma pasuje idealnie jako otwarcie całej serii – jako Man-Bat stanowi on doskonałą przeciwwagę względem Batmana, jest wręcz odbiciem w krzywym zwierciadle dla Rycerza Gotham. Scena transformacji w zmutowanego nietoperza zafundowała koszmary wielu pokoleniom widzów. Body horror niczym z filmów Johna Carpentera lub Davida Cronenberga, nawet w dość prostej stylistyce B:TAS przyprawia o ciarki i na szczęście (tudzież nieszczęście) nie zostawia nic w rękach naszej wyobraźni. Jest to doskonały moment kulminacyjny całego odcinka, a muzyka i sound design to wisienka na torcie. „On Leather Wings” to mocne otwarcie dla całej serii, która z nielicznymi wyjątkami, utrzyma wysoki standard przez większość odcinków.

„Nothing to Fear” oraz „Fear of Victory” to dwa z trzech epizodów skupiających się wokół postaci Stracha na Wróble. Moim zdaniem jednak najbardziej warty uwagi jest odcinek „Dreams in Darkness”, który wydaje się być nieco zapomniany wśród fanów. Jest on bazowany na wydanym w 1996 „Batman: The Last Arkham”, który rozpoczyna serię „Batman: Shadow of the Bat”.
Batman budzi się skrępowany w kaftan bezpieczeństwa. Znajduje się w celi w Azylu Arkham i zgodnie z opinią lekarzy cierpi na zaburzenia percepcji i halucynacje. Jakim cudem wylądował w Azylu jako pacjent? Podczas walki zostaje potraktowany gazem i krótko po tym doświadcza pierwszych wizji na jawie. Kto w Gotham jest w stanie stworzyć halucynogenny gaz powodujący koszmary? Oczywiście Batman szybko trafia na trop Stracha na Wróble i próbując zapobiec tragedii, kieruje się do Arkham…
W tym odcinku zdecydowanie należy docenić animację ilustrującą „bad trip” Batmana. Preludium do konfrontacji ze Scarecrowem to pokaz umiejętności animatorów i absolutna groteska. Może odcinek nie jest wyjątkowo koszmarny dla widza, ale nadal jest warty uwagi. Nie wiem jak wy, ja lubię czasem popatrzeć na Batmana trawionego przez własny lęk i traumę. Ot, taka Schadenfreude.

Na koniec zostawiłam dwuodcinkową historię skupiającą się na przemianie Harveya Denta w Dwie Twarze. Jest to jeden z nielicznych podwójnych odcinków w serii, ale historii Harveya nie dałoby rady upchać w pojedynczy epizod. Przez całą serię widzimy go jako prokuratora okręgowego Gotham City, a co ważniejsze – przyjaciela Bruce’a Wayne’a. Wszystko zmienia się podczas jednego złego dnia, za sprawą nieszczęśliwego wypadku, który zrujnował nie tylko karierę Harveya, ale również jego walczącą samą z sobą psychikę. Scena w szpitalu jest jedną z najmocniejszych w całej serii i zapadła w pamięć wielu widzom, między innymi ze względu na świetnie zbudowane napięcie spowodowane oczekiwaniem na face-reveal Denta.
Korekta tekstu: Marek Kamiński