Batman Knightfall: Koniec Mrocznych Rycerzy. Tom 4

Gdzie był Bruce i Alfred, kiedy ich nie było w trzecim albumie poświęconemu Azraelowi? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w opasłym albumie liczącym ponad 600 stron. Czy na tym etapie seria trzyma poziom? Zdecydowanie tak!

Historia czwartego albumu, przedostatniego w polskim wydaniu, podzielona jest na dwie części. No, właściwie na dwie i pół, jeśli tak można rzecz. Pierwsza, licząca około 200 stron, przedstawia misję ratowniczą, na którą ruszył Bruce z Alfredem. Chcą uratować ojca Tima oraz ukochaną lekarkę Wayne’a. Misja komplikuje się, kiedy na jaw wychodzi spisek, grubsza afera, dotycząca jednej z porwanych osób. W tym momencie historia zrobiła się mroczniejsza, ostrzejsza, zaskakując mnie swoich rozmachem. Nie spodziewałem się, że z pozoru „błahe” porwanie pójdzie tym torem. Słodkogorzkie zakończenie było idealnym zwieńczeniem tej brudnej sprawy. Brudnej z dość mocnymi wątkami (ujawniona przeszłość kogoś porwanego) nawet jak na lata 90siąte.

Nim przejdę do drugiej części historii, krótko o scenariuszach Alana Granta. Zarzucałem poprzedniemu albumowi, że nie był spójny scenariuszowo przez twórczość tego artysty. Nie narzekam na to w odniesieniu do czwartego albumu chociaż Grant skrobnął to i owo. Scenarzysta dostosował się do przyziemnego pułapu historii, co bardzo mi leżało. Nawet wykreowana przez niego postać Hooda była udanym kontrastem postawionym przy Batmanie. Połączenie wartości Nietoperza z kodeksem Robin Hooda była strzałem w dziesiątkę ukazując nam z jednej strony znaną postać, z drugiej pozbawioną przerysowanego mroku.

Druga część historii jest wielkim powrotem Bruce’a i Alfreda do Gotham. Bruce chce odzyskać swój tytuł. Jednak przeciwnego zdania jest jego aktualny posiadasz, któremu już totalnie odwaliło na punkcie drastycznego karania złoli. Bruce nie ma prostej przeprawy, dlatego prosimy Lady Shivę o pomoc. Nasyła na neigo swoją grupkę zabójców, którzy mają „pomóc” mu w treningu chcąc pozbawić go życia. Dziwna pomoc, prawda? Niewątpliwie skuteczna, żeby sprawdzić przygotowanie Wayne’a do walki pomagając zwycięstwami nabrać mu wiary i pewności w siebie. Całość zwieńczona jest epicką walką z rozmachem, czego oczekiwałem po dwójcę postaci ubiegająca się o tytuł Batmana. Choć cały wątek podobał mi się to nie postawię go wysoko w ulubionych elementach „Knightfall”. Powodem jest w schematyczności – pula wrogów, z którymi walczy Batman; walki wpływające na stan Batmana; kulminacja w postaci epickiej walki – gdzie my to już widzieliśmy? Czy aby nie w 2 albumie? No właśnie…

… i to samo można rzecz o końcówce nazwanej przeze mnie „pół”. Ostatnie kilkadziesiąt stron są następstwami po skończonej walce. Klimatyczne pokazanie dalszych losów postaci. Skuteczna forma przekazu końcówką wywołująca u mnie dużą dozę współczucia.

Nie zabrakło w opasłym albumie miejsca na poboczne wątki. Ujmując je w skrócie, dużym skrócie: Wstrząsnęło mną poprowadzenie relacji Alfreda z Bruce’m, Tim nie błyszczał w tomie ale miał fajny i zgrany duet z Nightwingiem, Dick efekciarsko działał w polu i miał słuszne „ale” do byłego mentora (w końcu ktoś mu powygarniał). Najsłabiej wypadł Azrael zaczynając ciekawie własny wątek, ale rujnując jego atrakcyjność schematycznym podejściem do niego, które po dwóch razach, no może trzech, zaczynało nudzić.

Przedostatni album trzyma poziom. Ledwo odrywałem się od komiksu, szukając w pośpiechu wymówek, żeby ponownie dorwać się do niego. Bardzo dobrze, że Egmont puścił u nas historię w pełnym wydaniu. Podpisuję się rękoma i stopami, że to jeden z lepszych okresów pisania Batmana. Mnóstwo tu smacznej akcji z naciskiem na relacje między bohaterami. Nic tylko szukać drobniaków w portfelu i kupować, serio.