The Flash #796
Emocjonujący finał jednominutowej wojny czyli „The Flash #796” (spoilery + wrażenia)
Streszczenie komiksu:
Wally wybudza się w pobliżu Gold Beetle. Speedster trafiłdo Hyperpoint czyli przestrzeni znajdującej się poza czasem i przestrzenią. Dziewczyna każe Wally’emu czym prędzej się ogarnąć i wsiadać do jej pojazdu z resztą bohaterów. Chce dotrzeć na ziemię i pomóc speedsterom w walce z Fraction. W parę sekund docierają na ziemię i włączają się w walkę zbliżającą się ku końcowi. Speedsterzy dotarli do silnika – zaczęli biegać i przeładowywać go swoją energią, tymczasem pupilki admirała zbuntowali się, co skończyło się dla nich śmiercią. Admirał chciał przeszkodzić speedsterom w przeładowaniu silnika, ale przeszkodził mu w tym Wally. Rudy obezwładnił Admirała i wsadził go do jednej z baterii, co przyspieszyło plan Barry’ego. Fraction zostało odesłane do swoich czasów, a ziemia wróciła do stanu przed ataku. Wally pojednał się z bliskimi, natomiast Barry pobiegał do restauracji, gdzie był z Iris. Jego dziewczyna ma się dobrze, cała i zdrowa. Barry, nie czekając dłużej, wypowiada swoją formułkę i możemy uznać, że się zaręczyli. Historia kończy się grillem u Westów, powrotem Gold Beetle i jej ekipy do swoich czasów, natomiast Bart i Max Mercury biegną w stronę zachodzącego słońca.
Wrażenia z komiksu:
Całą historię oceniam na plus. Jeremy Adams dostarczył wydarzenie zasługujące na miano „wojny”. Akcja z rozmachem, dużo się działo, wyciskał niejednokrotnie emocje splatane zaskakującymi zwrotami akcji. Bohaterowie postępowali według planu, mieli fajne interakcje ze sobą (Bart + Wallace <3) oraz momenty (Jay z ogromną spluwą!), rozstrzygnięcie zostało przemyślane i wybrzmiało fabularnie zapewniając zamkniętą historię bez dziura fabularnych czy niedopowiedzeń.
Jednak nie powiem, żeby wydarzenie było w swojej formule idealne. Zakończenie było cukierkowate, co zmarnowało wcześniej zbudowany tragizm wpływający na emocje z czytania – z drugiej strony mogliśmy spodziewać się, że wszystkie zgony zostaną cofnięte (za dużo ich było jak na taką historię). Rozczarowałem się zmarnowanym potencjałem kilku postaci (Admirał, babka z psami wyglądająca na kolejną kopię Batman Who Laughs), od których większa biła otoczka „ohoho kim to ja nie jestem” niż cokolwiek robili w polu. Zdecydowanie za szybko minęła akcja w Hyperpoint, ale to jestem w stanie wybaczyć pamiętając, że motyw zostanie wykorzystany w runie nowego scenarzysty.