Hellblazer tom 2 Mike Carey
Na półki sklepowe trafił drugi tom „Hellblazer” od Mike’a Careya. Pierwszy tom przygotował nad na wojnę, która rozbrzmiewa na początku kwietniowej premiery. Czy warto było czekać? Zdecydowanie tak!
Pierwsza część komiksu jest moją ulubioną. Constantine zbiera armię magów, z pomocą których chce pokrzyżować plany piekielnym siłom. Jest demonicznie, niebezpiecznie, a cwaniacka strona Constantine’a błyszczy w najlepsze. Mag nie krępuje się wykiwać towarzyszy podróży byle osiągnąć swój cel. Uwierzcie, że im bliżej finałowego etapu walki tym gra robiła się nieprzewidywalna do przerażającego poziomu.
Dalsza część komiksu budziła we mnie mniejszą ekscytację. Constantine mierzy się z następstwami dotychczasowych wydarzeń. Akcja zeszła na boczny plan, by na pierwszym narzucić obraz zniszczonego człowieka wpadającego w kolejne afery, niebezpieczeństwa. Nadal było mrocznie, demonicznie, a autor dokładnie uchwycił obraz zniszczonego człowieka. Jednak rzuciło mi się wolniejsze tempo opowiadania historii, akcji, co przełożyło się na odczucia.
Dobrze wypada zwieńczenie komiksu przygotowujące na ciąg dalszy w trzecim tomie. Interwencja pewnych sił wprowadziła element nieprzewidywalności, tajemnicy, trzymający mnie w napięciu. W tym momencie poczułem, że Carey planuje długofalowo, a prowadzone przez niego historia dopełnia się w pewnych momentach, żeby wybrzmieć w odpowiedniej chwili. Nie jest to poziom Ennisa, ale całkiem blisko.
Drugim tomem „Hellblazer” Careya utwierdziłem się, że autor trafia w moje gusta. Obrany przez niego kierunek wyciąga esencję czarnej magii nie bojąc się ukazywać demonizmy wśród maszkar i ludzi. Dobrze operuje wątki, a wprowadzane przez niego elementy wybrzmiewają. Czekam na premierę kolejnego tomu.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za przekazanie komiksu do recenzji. Wydawca nie miał wpływu na recenzję.