Opinia o „The Gotham War”
Fatalne wydarzenie z niezłą końcówką. Tak podsumowałbym „Gotham War”. Dlaczego?
Ciężko kryć mi zadowolenie z „Gotham War”, ponieważ uważam, że przebieg wydarzenia rozmija się z jego celem. Wydarzenie było zapowiadane jako konflikt interesów pomiędzy Catwoman i Batmana. Już na tym etapie miałem duży problem, ponieważ… nie mieliśmy podbudowy konfliktu między nimi. Batman i Catwoman przez długi czas trzymali się z dala od siebie. Fakt faktem, ratowanie Batmana przez Selinę spowodowało, że trafiła ona do więzienia. Jednak ten czyn nie stanowił problemów między nimi. Ba! Bruce chciał pomóc wyjść Selinie z więzienia w legalny sposób. Ale kotka zrobiła po swojemu. Zgrzyt między nimi nastąpił dopiero na początku wydarzenia. O ile w powód można uwierzyć, tak w uparcie Batmana trudniej zważywszy, że nie brał pod uwagę efektywności rozwiązania Catwoman – przeciwnie do jego towarzyszy, nawet Tim przyznał, że wyniki są imponujące i zaczął je dokładniej analizować.
Mam duży problem z przebiegiem wydarzenia. Nie spodziewałem się, że dostaniemy pełnoprawną wojnę. Każda ze stron nie dysponowała wojownikami, którzy ślepo rzuciliby sobie do gardłem. Tylko już po #1 cała akcja skupiła się na wszyscy vs Batman. Nawet sojusznicy Batmana odwrócili się od niego i jedynie, co zapamiętałem do finału, to liczne starcia z Nietoperzem, ponieważ żadna ze stron nie była skłonna usiąść, zaprosić drugich rozmów i zwyczajnie przegadać sprawę przy kawie, herbacie, piwie. Jest to śmieszne w chwilach, kiedy Nightwing rozmawia z pozostałymi o takim rozwiązaniu, pojawia się Batman i cały plan zostaje wyrzucony do kosza, a podczas walki nawet nie pada jedno pełne zdanie z ust kogokolwiek.
Nie twierdzę, że Zdarsky ma pomysły z dupy. Wręcz przeciwnie. Jego kierunek na Batmana jest rozwojowy dla postaci i wyciągający problemy psychologiczne. Jak mało kto pochyla się nad tą stroną Batmana. Tylko pomysły nie wybrzmiewają, ponieważ są za szybko pisane. Okoliczności nie mają dłuższej podbudowy, brak głębszych przemyśleń bohatera lub rozmów z innymi postaciami, żeby problemy były wyraźnie zarysowane. Zamiast tego od zeszytu do zeszytu przechodzimy do widowiskowych szarpanin zostawiające jeden obraz – Batmanowi zwyczajnie odwaliło.
Pół biedy, gdyby wydarzenie skoncentrowało się na Batmanie i Catwoman. Nawet na samym Batmanie. Zamiast tego twórcy wcisnęli Vandala Savage’a bez wcześniejszego wprowadzenia. Do wora akcji dorzucono cały gang przestępców stwierdzających, że teraz jest idealny moment do walki o swoje. Każda ze stron miała własne interesy. Skutkowało to widowiskową rozróbą w finale przypominającą „wojnę”. Tylko, że nie o to miało chodzić w wydarzeniu. Miał to być konflikt Batmana i Catwoman. Nie walka z gangusami z Two Face’m na czele czy starcie z Savage’m.
Finał „dowiózł” tyle ile mógł. Przychylniej na niego patrzę, ponieważ skala sytuacji była adekwatna do „wojny”. Na dodatek jest to jedno z nielicznych wydarzeń, które wywarło wpływ na świat DC (Batman swoje, Nightwing na czele Batrodzinki) i zarysowało kilka wątków do rozpisania w przyszłości (znaczenie meteoru, tajemnicze motywacje Riddlera, co z Jokerem). Tylko ten epilog… Nie będę tego komentował.
Szkoda, że następstwa wydarzenia nie odniosły się do punkty wyjściowego całej afery. Catwoman ma to gdzieś, całe zrzeszenie zostawia samo sobie. Batman uparcie mówi „nie” i znika. Nightwing i reszta zostają z całą odpowiedzialnością, ale nie sprawiają zainteresowania inicjatywą Kotki – właściwie nie wiemy czy zamierzają to kontynuować lub obalić (o ile ktokolwiek będzie jeszcze o tym pamiętał, na etapie finału mamy raptem jednego złodzieja kontynuującego profesję…).


