Superman and the Authority
Nie spada entuzjazm po przeczytaniu dwóch tomów „Authority” z „DC Deluxe”. Chcę więcej! Sięgnąłem po najnowszą miniserię „Superman and the Authority”, żeby zaspokoić mój głód. Przychylnie patrzyłem na tytuł będąc zaciekawiony połączeniem dwóch „grup” inaczej respektujących moralność. Za komiks odpowiada Grant Morrison (jeden z moich ulubionych scenarzystów). Niestety nie było tak dobrze jak się spodziewałem…
„Superman and the Authority” jest 4częściową miniserią z 2021 roku. Miniserią, do której nie możecie podejść z marszu, ponieważ nie mówimy o zamkniętej, niezależnej historii. Jest to wstęp do sagi „Warworld” rozpoczynające się komiksem „Action Comics #1036”. Miniseria jest wprowadzeniem do tych wydarzeń i właśnie to zabiło historię z kilku powodów.
Miniseria Morrisona koncentruje się na procesie rekrutacyjnym do nowej formacji Authority. Superman jest ciut starszy, jego moce zaczynają znikać, dlatego postanawia powołać nową ekipę, która pomoże mu zrobić swoje. Niestety więcej o fabule nie mogę Wam powiedzieć, ponieważ rekrutacja jest głównym tematem komiks… bliżej końca pojawiają się pewne rewelacje zmieniające założenia przedstawione w #1.
Gdzie leży mój problem z komiksem? W kanoniczności. Miniseria jest wprowadzeniem do dalszych wydarzeń kontynuowanych w „Action Comics #1036”. Oczywiście sięgnąłem po ten komiks i już na pierwszych stronach miałem zonk. Superman posiada stary kostium, gdzie w miniserii Morrisona dostał nowy. Superman ma swoje moce, bez problemu lata w kosmosie, gdzie u Morrisona ledwo unosił się nad ziemią. O co tu chodzi? Potężne różnice wprowadzające zamęt.
Dlaczego w ogóle Superman traci moce z wiekiem? W miniserii nie padła na to konkretna odpowiedź, dlatego szukałem w „Action Comics”. Kolejny zonk. W „Action Comics #1035” Clark nie miał problemu z mocami. Ba! Pomogły mu pożegnać się z każdym bliskim przed podróżą w kosmos. Co gorsza na koniec „Action Comics #1035” pojawia się w pełna formacja Authority, z którymi gada Superman i następnie ruszają w kosmos. Zatem… kiedy do diaska dzieje się seria Morrisona? Masa pytań, na które brakuje odpowiedzi wprowadzając nimi niepotrzebny zamęt wpływające na mój odbiór komiksu.
A szkoda, ponieważ sama w sobie historia miała potencjał, żeby wypaść dobrze jako wprowadzenia do większych wydarzeń. Dostaliśmy początek nietypowej ekipy z krótkim, acz dobrym wprowadzeniem każdej postaci. Morrison sięgnął po mniej popularne postacie ze świata DC szukając w nich odpowiedników oryginalnego Authority z wyjątkiem Apollo i Midnightera (oni pojawili się osobiście). Zabrakło mi argumentacji, dlaczego wybór padł na nich, ale nie przejąłem się tym mocniej, ponieważ większą uwagę przykuły motywacje uczestników – a raczej ich brak, chyba że jako powód starczy nam „o ja! Superman prosi mnie o pomoc! Tak, nie namawiajcie mnie, piszę się!”.
Zbędnym elementem serii byli złoczyńcy. Na końcu pierwszego zeszytu pokazano Ultra-Humanite, który do końca był nieobecny. Do akcji wskoczył bliżej finału, co było na siłę. Przeciwnik nie dostał sensownej motywacji poza klasycznym „zabije Supermana dla zasady”. Lepszy argument miał jego współpracownik, który miał pewną ambicję w tym, co chciał zrobić, ale sposób działania przeczył temu. Niestety tak późne dodanie przeciwników kompletnie nie działało w zbudowaniu zagrożenia, ponieważ szybki koniec miniserii alarmował, że tytułowa drużyna pokona przeciwników bez większej trudności i pójdzie robić swoje w „Action Comics”.
Jestem w ogromny szoku. Nie spodziewałem się, że z tak krótką serią będę miał tyle problemów. Niestety nie jest to tytuł, który mógłbym polecić. Największy problem dostrzegam po kanoniczności serii, ponieważ czasowo nie uda się sensownie gdziekolwiek umieścić opowiedziane wydarzenia.


