Teen Titans: The Silver Age. Volume 1
Jestem fanem starych komiksów. Złota i srebrna era komiksów są dla mnie kopalnią wiedzy i pokręconych pomysłów, bez których nie byłoby dziś mnóstwa gier, filmów, seriali, no i tego portalu. Z bananem na twarzy wróciłem z tegorocznej edycji MFKiG, ponieważ w swoje rączki dorwałem nietypowy okaz.
Okazem jest pierwszy z czterech albumów „Teen Titans” zbierający pierwsze historie z udziałem tytułowej ekipy przypadający na lata 60. Okazja, żeby zobaczyć jak drużyna debiutowała na łamach „The Brave and the Bold” i z jakimi zagrożeniami zmagali się w swojej niezależnej serii pisanej przez Boba Haneya. Wydarzenia zaczynają się dość poważnie, ponieważ Mr. Twister posługujący się mocami żywiołów stał za porwaniem nastolatków w małym miasteczku. Okoliczność była pretekstem dla Robina, Kid Flasha i Aqualada, żeby powołać ekipę nastoletnich superbohaterów, których skład poszerzył się o Wonder Girl w kolejnej historii. Następne rozdziały prezentowały pojedyncze historie, niezwiązane ze sobą bezpośrednio, stawiając bohaterów przed różnymi zagrożeniami – poważniejszymi jak ekipa rabująca banki, i te bardziej oderwane od rzeczywistości jak chimery z ludzkimi twarzami.
Upływ lat jest odczuwalny w trakcie czytania. Zagrożenia są oderwane od rzeczywistości, czasami wręcz absurdalnie głupie, co w dzisiejszych czasach raczej nie przeszłoby, ponieważ czytelnik mógłby czuć się obrażony, że ma płacić grube pieniądze za tandetne pomysły. Dawniej otwarcie podchodzili twórcy i czytelnicy do tych kwestii i przechodziły szalone pomysły. Nie przeszkadzało mi to, ponieważ historie nie wymagały ode mnie myślenia i mogłem całościowo oddać się rozrywce. Gorzej było z dialogami. Często powielana oczywista narracja męczyła mnie (dialogi opisujące to co widzimy na obrazku). Tekstów było momentami za dużo, dodatkowo musiałem poświęcić więcej czasu na tłumaczenia pojedynczych słów. Nie byłem w stanie wchłonąć komiksu na raz, musiałem robić małe przerwy.
Ale bawiłem się nieźle w trakcie czytania. Podobało mi się kreatywne podejście do przygód Tytanów stawiające na poważniejsze zagrożenia (ekipa rabująca banki) i luźniejsze (gość odseparujący części ciała). Każda przygoda nie była wymagająca, wręcz narzucała luźny i przygodowy ton. Zróżnicowane zagrożenia zmuszały bohaterów do główkowania, co przełożyło się na przemyślane i kreatywne korzystanie ze swoich mocy i współpracowania np. Wonder Girl używająca bransolet do alfabetu morsa, żeby wyprowadzić Kid Flasha z labiryntu. Nie było momentu, żebym podważał ich intelekt czy współpracę jako drużyna. Lubię takie podejście, ponieważ drużyna przekonująco wypada w historii, kiedy z pomysłem potrafią wykorzystywać swoje mocne strony i reagować na nieprzychylne obroty sytuacji.
Podobało mi się również wykorzystywanie ówczesnych trendów w fabułach. Każda historia miała jasno określony problem towarzyszący bohaterom przez cały czas np. konflikt dorosłych z młodzieżą, ponieważ pierwsza grupa krytykowała zachowania drugiej. Miałem poczucie, że świat jest mi bliższy, historia pełniejsza, a twórcy subtelnie uświadamiali o problemach bez narzucania swojego zdania. Trendy odgrywały jakąś rolę w historii zamiast sztucznie zapełniać tło dla mordobicia. Oczywiście walk nie brakowało, ale Bob Haney znajdował balans między nimi, żeby nie przedobrzyć w którąś ze stron.
Podobało mi się wykorzystanie pojedynczych paneli do podkreślenia, kim są nasi bohaterowie oraz relacji między nimi. W pierwszych historiach pojawiają się przebitki ukazujące uczniów z mentorami. Były to pojedyncze panele, które wbrew pozorom potrafiły powiedzieć bardzo dużo m.in. jaka więź łączy ucznia z mentorem, jaki mają do siebie stosunek, co ich łączy itd. Świetnie obrazuje to pierwsza historia, kiedy głowa miasta zadzwoniła do ikonicznych superbohaterów z prośbą o wysłanie ich podopiecznych do pomocy, wtedy każdy bohater używał konkretnych komend do swojego podopiecznego. Równie dobrze obrazowała to historia z nastoletnim zespołem rabusiów np. Flash i Kid Flash musieli się zatrzymać, ponieważ chłopak ujrzał w telewizji ulubiony zespół – scena pokazała stosunek Barry’ego do pasji podopiecznego, a Wally’ego poznaliśmy od młodzieńczej strony. Młodzieżowy charakter komiksu był odczuwalny nie tylko z nastoletnich problemów, ale wspomnianych relacji między członkami TT. Bohaterowie dogryzali sobie tanimi kawałami, a w drugiej połowie albumu zaczęły pojawiać się przebitki, kiedy Tytani przesiadywali w swojej bazie i czekali na wezwania do akcji – wtedy potrafili pogadać o bzdetach, płatać wzajemnie kawały itd.
Uwielbiam komiksy z tego okresu. Traktuję je historycznie, trochę edukacyjnie, ponieważ mam wgląd we faktycznie początki bez których mogłoby nie być wielu filmów, seriali, nawet mojego portalu. Mam frajdę obcowania z komiksami z tego okresu mogąc doszukiwać się wspólnych elementów z dziś, jak i różnic. To wszystko otrzymałem w pierwszym tomie Tytanów, a nawet jeszcze więcej. Nie brakowało tu angażującej rozrywki, zabawy bohaterami i pomysłami. Nie żałuję zakupu, wręcz będę oglądał się za kolejnymi albumami!


