Creature Commandos #6 (Opinia finału serii)

W zeszłym tygodniu zakończyła się seria „Creature Commandos” wydawana w ramach linii DC Horror. Komiks w tym roku trafi do polskich czytelników za sprawą Egmontu!

Seria jako całość wypada całkiem ok. Większość zeszytów skupia się na budowaniu mrocznego klimatu i zgłębianiu natury tytułowych potworów – mamy tu klasyczne elementy grozy, z wyczuwalnym tonem dreszczowca, ale bardziej kreowanym przez oprawę graficzną niż przez same wydarzenia (treść fabularna stawia raczej na brutalność niż subtelny niepokój). Dopiero w ostatnich zeszytach wjeżdża konkretniejsza akcja – mocno w stylistyce Suicide Squad: głośno, krwawo, wybuchowo, z trupem ścielącym się gęsto. No i jak przystało na tę ligę – prawdziwe potwory wyłażą tam, gdzie najmniej się ich spodziewamy, co ma w odpowiednim momencie zszokować i wycisnąć emocje. Oczywiście nie oznacza to, że komiks jest zajebisty. Po prostu wypada „ok” na bazie oczekiwań jakie może mieć po znajomości innych pozycji o formacjach Waller. Jest tylko jeden problem serii, dość poważny – to sam Brainiac.

POTENCJALNE SPOILERY Z KOMIKSU

Jego obecność od początku była intrygująca – no bo co geniusz z kosmosu może chcieć od grupy potworów? Tymczasem dostajemy jedną z najmniej ciekawych interpretacji tej postaci, jakie widziałem, a najbardziej rozczarowujących (lepsze były kopiuj wklej wersje Brainiaca z „The Suicide Squad. Kill the Justice League”, serio!). Brainiac z potężnego, zimnego i inteligentnego stratega zamienia się w gościa z podejrzanie kameralnym interesikiem, który kompletnie kłóci się z jego klasycznym wizerunkiem, a co gorsza – spłaszczono też jego potencjał bojowy. Finałowa walka to właściwie seria nieporadnych ruchów, po których Brainiac zwyczajnie… odwraca się i ucieka na swoich latających ścigaczach, gdzie pieprz rośnie Fajna okładka #6 (użyta w poście) całkowicie mija się z przebiegiem akcji (a szkoda!).