Sandman- Preludia i nokturny

Niebawem światło dzienne ujrzy Sandman: Uwertura”, komiks, będący wstępem do 10- księgowej epopei Neila Gaimana. Klauzula sumienia i przyzwoitość nie pozwala mi więc milczeć i nie wspomnieć chociaż o jednym tomie z genialnej serii „Sandman”. „Preludia i nokturny” otwiera ją i już od pierwszych stron wprowadza w atmosferę, którą nie sposób pomylić z twórczością żadnego innego autora. Gaiman mieszając w jednym kotle mitologię, rozliczne religie, baśniowość, horror, groteskę, a niekiedy nawet powieść drogi i fantasy tworzy unikatowe dzieło, będące jest dziś klasykiem komiksu, wymienianym obok „Strażników” czy „Sagi”. Do tego seria o Morfeuszu jest osadzona w klasycznym uniwersum DC, ale pozostaje poza nim.

Historia zaczyna się niepozornie. Oto owiany złą sławą brytyjski okultysta zdobywa tajemnicza księgę, na której paginach znajduje się sposób na zniewolenie i zmuszenie do posłuszeństwa samej Śmierci. Burgess, gdyż tak nazywa się ów mag, wykonuje ze swoimi akolitami rytuał. Lecz gość, który przybywa w innego świata nie jest bynajmniej Ponurym Żniwiarzem. A na dodatek ani myśli o współpracy. Przez następne kilka dekad Sandman, bo jak łatwo się domyślić nim jest przywołany, jest więziony. W międzyczasie Burgess odchodzi, a schedę odziedzicza po nim jego syn. Nie ma on jednak ezoterycznego doświadczenia ojca, podchodzi do magii, jak do rozrywki, lepiej czując się w towarzystwie dzieci- kwiatów, niż posępnych okultystów.  Dla niego cała otoczka sztuk tajemnych to igraszka, podczas gdy jest dokładnie odwrotnie. O czym będzie miał okazję się przekonać po uwolnieniu się Pana Snów. Gdy to już następuje, Sandman musi odzyskać utracone siły, swe atrybuty i uporządkować swe królestwo- Śnienie. Pod nieobecność Władcy Snów nikt bowiem nie spał spokojnie.

Nieco o tytułowym bohaterze. Sandman to ktoś naprawdę potężny. Pan Snów to jeden z Nieskończonych. Personifikacji odwiecznych zjawisk (jak Śmierć, Los, Zniszczenie ) występujących we wszelkich wszechświatach. Przy całym swym ogromnie jest jednak zadziwiająco ludzki. Nieco introwertyczny, zamknięty w sobie i ponury. W późniejszych dziełach okazuje się też niebywale wręcz obowiązkowy, momentami nadwrażliwy ( szczególnie gdy przychodzi do konfrontacji z jego nieco wyrodną siostrą- Pożądaniem ) i sprawiedliwy.

Wspominałem, iż świat „Sandmana” przenika się ze klasyczny światem DC. W „Preludiach i nokturnach” pojawiają się postaci takie jak Marsjanin Łowca, John Constantine, czy Dr Dee. Ten ostatni stanie oko w oko z Panem Snów w mrocznym pojedynku. Właściwie cały rozdział, zatytułowany „24 godziny”, z udziałem przeciwnika Ligi Sprawiedliwości to makabryczny majstersztyk. Mający miejsce tuż przy ruchliwej drodze, w barze jakich wiele.

Graficznie jest wybornie. Sam Kietch, Mike Drigenberg i Malcolm Jones III to mistrzowie swego fachu. Każdy z nich tworzy inaczej, co nie jednak zmienia ogólnego klimatu, lecz Indywidualizuje opowieści- inną rzeczą jest bowiem wizyta w Piekle, a inną konfrontacją z Dr. Destiny. Właściwie cała seria Neila Gaimana to pokaz artystycznego kunsztu. Nie sposób wyróżnić obiektywnie najlepszego tomu, ale zaglądając do dowolnego z nich, nikt nie poczuje się zawiedziony.

Tom pierwszy kończy opowieść „Odgłos jej skrzydeł”, który powtórzył się w „Śmierci”. Poemat w nim umieszczony to piękne epitafium skierowane w stronę siostry Snu. To również najlepszy pokaz charakteru tytułowej postaci.

„Sandman: Preludia i nokturny” to absolutny must have na półce fana komiksu i człowieka zainteresowanego kulturą, nie tylko z przedrostkiem 'pop’. Nie jest to pomnikowy tytuł, który z biegiem lat stracił swa moc, a wymienianie go w czołówce najlepszych komiksów jest wyłącznie oznaką snobizmu. To dzieło ponadczasowe, z bohaterem o wiele bardziej złożonym niż nawet pierwszoligowe postaci wielkich komiksowych wydawnictw. Dzieło, które pokazało, że Sen jest o wiele groźniejszy niż Śmierć. Sen, w który codziennie ochoczo zapadamy i oddajemy się w nieskończoną krainę, którą poznać nie sposób. Dobranoc.