Czy warto czytać stare komiksy?

Zawsze, kiedy ktoś gdzieś pyta gdzie zacząć czytać przygody jakiegoś bohatera DC padają łatwe do przewidzenia odpowiedzi. W pierwszej kolejności młody komiksiarz powinien sięgnąć po wydane w naszym kraju tytuły. To oczywiste i bardzo pragmatyczne; takie komiksy są najłatwiej dostępne i zwykle tanie. Potem poleca się najświeższe runy wydawane za oceanem jako najprzystępniejsze. I wreszcie padają niewymienione pozycje z ostatnich 10-20 lat, które cieszą się uznaniem czytelników, albo wniosły coś do mitologii postaci. Próżno szukać w komentarzach słów uznania dla jakiegokolwiek komiksu starszego od „Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach”, choć są wyjątki. Dlaczego komiksy wydane przed początkiem XXI wieku nie cieszą się taką popularnością? Czyżby po prostu nie warto było ich czytać?

Nie odkryję Ameryki, gdy napiszę, że komiksy sprzed lat potrafią być, delikatnie mówiąc, mało przystępne. Trzeba przyznać, że przez lata zmienił się nieco język wypowiedzi, oraz szereg kwestii związanych z technicznymi i artystycznymi aspektami powstawania komiksów. Nikt już nie używa słów takich jak np.: „chum”, czy „Pieface” (i bardzo dobrze, bo „Pieface” to określenie równie obraźliwe, co polski „żółtek”). Obecnie żaden mechanizm cenzury, ani autocenzury nie ogranicza tematyki komiksów, ani ich twórców. Nie ma sztucznie utworzonego zbioru tematów tabu takich, jak przestępczość zorganizowana, czy narkotyki. Scenarzyści obecnie nie muszą też już pisać narracji, która dokładnie opisuje ilustracje, bo i jakość druku, jak i same rysunki są technicznie dużo lepsze, niż dekady temu. Obecnie rysownik może skupić się na pojedynczych kadrach na tablecie graficznym bez konieczności pracy nad całą planszą na kartce A3. Dzięki temu można zawrzeć na stronie więcej szczegółów. Kolorysta z kolei ma do dyspozycji więcej, niż to, co znalazł jego odpowiednik w pudełku z farbami plakatowymi 50 lat temu. Czy wynika z tego, że zeszyt „Detective Comics” z maja 1969 roku jest gorszy od zeszytu tej samej serii z maja 2019 roku? Trzeba pamiętać o tym, co napisałem wcześniej, ale takie stwierdzenie będzie bardzo krzywdzące, nie tylko ze względu na przepaść technologiczną jaką stworzyło 50 lat historii komiksu. Stare zeszyty moim zdaniem mają wiele do zaoferowania.

Poprzedni akapit to zbiór wad komiksów powstałych przed laty. Spójrzmy teraz na drugą stronę medalu i skupmy się na ich zaletach. W końcu gdyby kolorowe zeszyty wówczas były wyłącznie złe, to teraz w ogóle by ich nie było.

Napisałem kilka przykrych słów o rysunkach i druku przed pojawieniem się komputerów w pracowniach artystów. Należy jednak pamiętać, że komiksy zawsze tworzyli na prawdę utalentowani rysownicy i potrafili oni stworzyć w swoich czasach na prawdę imponujące i dopracowane plansze i projekty postaci. Często zapomina się, że to właśnie DC Comics najbardziej kształtowało pierwsze lata Srebrnej Ery komiksu (czyli koniec lat 50.). W tamtym czasie powstawały pierwsze przygody Barry’ego Allena i Hala Jordana. Ilustratorzy tych komiksów, Carmine Infantino i Gil Kane wprowadzali nowe standardy do warstwy graficznej. Eksperymentowali z układem kadrów na stronach, oraz perspektywą. Z kolei same ilustracje były dużo bardziej szczegółowe, niż prace kolegów po fachu, nawet w samym DC. Sprawia to, że nawet dziś z dużą przyjemnością ogląda się okładki i plansze ówczesnych zeszytów.

Nie są to jedyni twórcy związani z DC Comics tworzący na przestrzeni lat. Nealowi Adamsowi zawdzięczamy współczesny wizerunek Batmana z długimi uszami, ogromną peleryną i symbolem nietoperza w elipsie. George Perez znany z prac przy „Wonder Woman” i „New Teen Titans” to jeden z najlepszych rysowników lat 80. tworzący zapierające dech w piersiach plansze wypełnione postaciami. Mimo ograniczeń technicznych umiał on zawrzeć na planszach setki szczegółów. Nie można zapomnieć także o Jacku Kirby’m, który był związany z DC przez krótki czas, ale był to zdecydowanie fascynujący okres. Wszystkie te nazwiska (oraz wiele innych) zapisały się w historii komiksu ze względu na przełomowy charakter tytułów, przy których pracowali ci artyści.

Nie można powiedzieć także, że stare komiksy to ładne wydmuszki. O nie, fabuły to często najmocniejszy element publikacji sprzed lat. Dziś mogą być atrakcyjne z wielu powodów. Wczesne przygody Supermana, oraz niemal cała Srebrna Era to praktycznie kopalnia absurdów. Osoby ze szczególnym poczuciem humoru mogą docenić te pocieszne i lekkie fabuły za unikalną atmosferę i nieszablonowe podejście do tematu . Flash z wielką głową, Flash-kukiełka, Flash tak gruby, że nie może biegać. To tylko jeden z bohater z na prawdę dużą pulą absurdalnych opowieści. Istnieją jeszcze historie o dziwnym wpływie kryptonitu na Supermana, kampowe i przesycone humorem komiksy z Batmanem, a poluzowanie wytycznych Comics Code Authority zaowocowało powstaniem poważniejszych fabuł o bardzo wysokiej jakości. Doskonałe kryminały z ludzkim i często ułomnym Człowiekiem-Nietoperzem stawiam ponad współczesnymi, dehumanizującymi Batmana publikacjami. „Green Lantern” O’Neila, którego zachwalam przy każdej okazji, pozwala sobie na krytykę ekstremizmów i wad społeczeństwa Stanów Zjednoczonych z lat 70. „New Teen Titans” od Marva Wolfmana to dojrzała historia o problemach nastolatków. Z kolei „Justice League International” Keitha Giffena mimo humorystycznego tonu, porusza takie tematy jak skuteczność ONZ, Zimna Wojna, czy proliferacja broni jądrowej.

Rodzi się zatem pytanie: kto powinien sięgać po stare komiksy? Odpowiedź jest dość prosta: każdy, kto będzie potrafił przymknąć oko na archaiczne elementy i doceni ich zalety, takie jak absurdalne fabuły i rozwijające się rozwiązania graficzne dziś stanowiące normę. Sądzę, że do tego niektórzy mogą potrzebować pewnego czasu na obycie się z komiksem jako medium, a inni mogą sięgać po starocie na początku swojej przygody z superbohaterami. To kwestia indywidualna.

Świetnym testem, czy komiksy sprzed „Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach” będą dla nas ciekawe są archiwalne zeszyty publikowane w tomach Wielkiej Kolekcji Komiksów DC Comics. Dają one możliwość zapoznania się z pierwszymi opowieściami z Batmanem, porównania genez postaci z różnych epok, a czasem dopełniają publikowane „dania główne”. Jeśli dotąd pomijaliście te fragmenty tomów WKKDC, to polecam sprawdzić to, co redaktor dołączył do waszych ulubionych tomów. Może okazać się, że czeka na was interesująca fabuła, albo coś narysowanego w naprawdę ładny sposób. Jeśli złapiecie bakcyla dalsza droga jest raczej prosta: szukajcie antologii o poszczególnych postaciach, wznowień klasycznych historii, które DC często wydaje. Sięgnijcie także po tomy z serii „Showcase Presents”. Cykl skupia się głównie na komiksach z lat 60. i 70., wydawanych w czerni i bieli, ale nie będzie to przeszkadzało w cieszeniu się starymi komiksami.