Bohaterowie i Złoczyńcy DC tom 9: World’s Finest – Strażnicy Sprawiedliwości

Nie przejadły Wam się wspólne przygody Supermana i Batmana? Mi nie, szczególnie mówiąc o tych z lat 90-siątych. Hachette uraczyło nas miniserią „World’s Finest” od Gibbonsa. Czy warto przytulić tom?

Dziewiąty tom kolekcji „DC Bohaterowie i Złoczyńcy” Hachette można opisać jako komiks z serii „co by było gdyby…?”. No właśnie, co by było gdyby zamienić Luthora i Jokera miejscami, uściślając miasta, w których działają? Podobnie z ich wrogami, a naszymi superbohaterami? Gibbons odpowiedział na to pytanie. Wysłał Luthora do Gotham, Jokera do Metropolis. Obaj realizują swoje cele. Cele podobne, różniąca się wyłącznie metodami realizacji. Decyzja łotrów wpływa na superbohaterów, którzy tymczasowo wymieniają się obszarem działań. Co z tego wyszło? O dziwo nic głupiego.

Miałem obawy siadając do komiksu. Dosyć prosty i oklepany wydawał mi się pomysł takiej podmiany. Spodziewałem się tego co zazwyczaj tylko w innej oprawie. Tak nie było. Działania Luthora w Gotham są całkiem przemyślane, wnoszące troszkę dobra dla mieściny przepełnionej zbrodnią, kiedy słońce chowa się za horyzontem. Superman nie miał prostego zadania. Ciut gorzej prezentował się Joker w Metropolis. Robił co swoje, niekoniecznie pasujące w klimaty miasta. Za to obecność Batmana wnosiła wiele. Podobały mi się reakcje mieszkańców, którzy znając jego motywacje, nie pałali chęciami na pomoc nietoperza. Wręcz przeciwnie.

Historia nie była na etapie, kiedy Clark i Bruce pałali do siebie przyjaźnią, znali się na wylot, a ich bliscy znali sekrety drugiego. Zaskakująca odmiana, kiedy większość historii, w których się taplam, przyzwyczaiła mnie do innych klimatów. Rodzi to fajne interakcje, miło oglądało się, kiedy Lois była negatywnie nastawiona do Nietoperza, Clark i Bruce nie ufali drugiemu w pełnej okazałości, i kiedy obaj mają do siebie przychylne motywacje, ale ich czyny mogą zrobić przykrość drugiemu.

Nie czułem, żeby Gibbson dobrze grał na budowaniu napięcia czy zabawy emocjami czytelnika. Historia wywiera zero ekscytacji, przewidywalna jest do bólu kości. Szybko się czyta, niecałe 160 stron, niestety jest to lekko toporna przeprawa. Lepiej się czyta komiksy angażujące, tutaj tak nie było.

Dodatki tradycyjnie spełniają swoją rolę. Chyba nie ma sensu rozwijać tego akapitu?

„World’s Finest” nie będzie komiksem, który na długo zapadnie w mojej pamięci. Nie był zły, w żadnym wypadku. bawiłem się nawet ok. Zwyczajnie historia nie wywarła na mnie wrażenia, mimo kilku plusów, żeby miała utrwalić się w mojej głowie. Warto dać jej szansę.

Dziękujemy Hachette za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego. Więcej informacji o kolekcji znajdziecie na ich oficjalnej stronie.