Lobo/Maska
„Lobo/Maska”. Nietypowy pomysł na crossover, po który jeszcze kilka lat temu nie sięgnąłbym z prostego powodu – nie przepadam za komiksowym Lobo, a komiksowa Maska jest mi zupełnie obca. Skłoniłem się jednak do crossoveru, ponieważ ostatnimi miesiącami znajduję w nich urozmaicającą rozrywkę, a o to w nich zazwyczaj chodzi. Czy „Lobo/Maska” był satysfakcjonującym oderwaniem od rzeczywistości? Myślę, że tak.
„Lobo/Maska” jest króciutkim crossoverem będący wynikiem współpracy DC z Dark Horse. Crossover liczący 100 stron trafił do sprzedaży w 1999 roku. Stara pozycja, która ugryzła klimatu obu serii (postaci?) tworząc coś… na pewno nie zjawiskowego, ale w pozytywny sposób łamiący wszelkie bariery. Historia, której nie można odmówić przysłowiowego „pazura”.
Pomysł wyjściowy na fabułę jest prosty. Nawet bardzo. Maska na drodze wojów zaszedł za skórę tak wielu postaciom, że te się skrzyknęły i rzuciły wspólnie groszem wynajmując Ważniaka, by ten odnalazł łobuza, sprał mu porządnie dupę i zabrał go w wyznaczone miejsce, gdzie zostanie wymierzona sprawiedliwość. Bardzo szybko przechodzimy do interakcji obu postaci. Właśnie w tym momencie zaczyna się jazda po bandzie.
Gość z nieograniczonymi zdolnościami przeciwko gościowi z nielimitowaną regeneracją i zerową moralnością nie znającym skrupułów. Starcie między nimi jest brutalnie krwawe, nieszablonowe, wyładowane charakterystycznym dla nich czarnym humorem. Co chwile flak lub krew ląduje na kadrze, za chwilę pada głupi żart lub wygłup ze strony Maski. Niczego więcej się nie spodziewałem i przyznaję, że Arcudi oraz Grant (odpowiedzialni za scenariusz) stworzyli idealne połączenie klimatów światów, które na długo zostanie w mojej główce.
Jeszcze pozytywniej zaskoczyłem się, że na pojedynku historia się nie kończy. Nieszablonowa walka jest punktem wyjściowym do dalszych przygód obu panów prowadzącej w konsekwencji do międzygalaktycznej rzezi. Historia na tym momencie na bok odstawiła kodeks moralny czy poprawności polityczne. Było dynamicznie, krwawo, szalenie, a wszystko to zwieńczone plot twistem na końcu wywracającym historię o 180 stopni – serio, nie spodziewałem się takiego pomysłu na ramy tego kalibru crossoveru.
Piękne były lata 80siąte i 90siąte. Okres, w którym dostaliśmy nietypowe crossovery łamiące nie jedną barierę. Bariery, których aktualnie nikt by nie ruszył. „Lobo/Maska” jest szalonym crossoverem, przy którym dobrze się bawiłem, mimo braku większej sympatii do Lobo (po tym komiksie lekko się to zmieniło na plus dla Ważniaka). Pozycja, z której szczególnie zadowoleni będą fani bohaterów tej przygody.