Nieskończona granica

Kolejny rozdział w świecie DC. Niedawno my, Polscy czytelnicy, poznaliśmy długą imprezę jaką był „Death Metal”. Po wybuchowych wydarzeniach, na miarę multiwersum, zawsze przychodzi czas następstw, zmian. Właśnie teraz przyszedł, a tego podsumowaniem i zarazem początkiem będzie „Nieskończona granica”.

„Nieskończona granica” jest grubą pozycją z bardzo wydłużonym początkiem, na który składają się dwa zeszyty „Infinite Frontier #0” i „Infinite Frontier. Secret Files #1”. Pierwsza pozycja przybliża nam zmiany w świecie DC spowodowanych napisaniem na nowo Multiwersum. Zeszyt będący wstępem dla nowych serii lub runów w poszczególnych tytułach. Z tego miejsca dowiadujemy się m.in. Hippolyta przekazuje koronę amazonek Nubii (wstęp do „Justice League”, gdzie w drużynie będzie Hippolyta zamiast Wonder Woman, dodatkowo wprowadzenie do solowej serii o Nubi) czy Barry Allen, który przekazuje Wallyemu tytuł Flasha, a samemu będzie działał ramię w ramię z Międzywymiarową Ligą Sprawiedliwości (wstęp do nowego runu w serii „The Flash” o Wallym). Wymieniać mógłbym długo, przy okazji Was zanudzając, ponieważ większość zapowiedzi serii nie zostanie u nas wydana.

Natomiast w „Secret Files” mamy przedstawienie pięciu wątków przybliżających nam bohaterów odgrywająca pierwszoplanowe role w głównej historii tego albumu. Z tego miejsca widzimy radzącego sobie Roy Harpera po wskrzeszeniu, dzieci Alana Scotta mierzące się z dość specyficznym zagrożeniem, czy narratora w postaci Mister Bonesa zbierającego zapiski o wybranych bohaterach. Dobrze napisany obszerny wstęp prezentujący sylwetki mniej popularnych postaci polskiemu czytelnikowi i ich motywacje. Solidna podbudowa napisana przez różnych scenarzystów w konsultacji z Williamsonem.

Uwierzcie, że obydwa zeszyty są dość obszerne i bogate w informacje. Łącznie zajmują prawie połowę albumu, co spowodowało, że do tego miejsca możemy złapać zadyszki natłokiem wątków, postaci, informacji. Z reguły jestem odporny na takie rzeczy, ale w tym wypadku wymiękłem i musiałem zrobić sobie przerwę w czytaniu. Dość długą, ponieważ do dalszej lektury wróciłem dopiero następnego dnia. Nie zrozumcie mnie jednak źle… nie znaczy to, że historie są kiepskie czy napisane na siłę. Historie spełniają swoje zadanie i są dobrym wprowadzeniem do osobnych albumów czy podbudową do głównej akcji „Nieskończona granica” m.in. poznajemy zasady rządzące nowo uformowanym omniwerse, propozycję jaką otrzymała Wonder Woman czy ujawnienie tożsamości głównego złego. Po prostu ilość informacji jest przytłaczająca – urok takich inicjatyw.

Główna historia „Nieskończona granica” zaczyna się wielowątkowo, konkretniej pięcioma sprawami, aby na pewnych momentach zacząć się łączyć w myśl większej, spójnej historii. Wśród wątków mamy: Roy Harpera z czarnym pierścieniem mocy, zaginioną córką Alana Scotta, której na ratunek rusza ojciec z synem, tajemnicze pojawienie się Batmana Flashpointowego (Thomas Wayne dla niewtajemniczonych) na ziemi Calvina (Prezydent Superman z Ziemi-23) czy Mister Bonesa przygotowującego się na nadchodzące zagrożenie (przedstawione w przedłużanym wstępie). Historie od samego początku są ciekawe i rozwijają się swoim tempem – jedne zaczynają szybko, aby później zwolnić, inne na odwrót. Tempo jest wyważone, dzięki czemu wydarzenia wybrzmiewają, znajduje się miejsce na relacje między bohaterami (świetnie rozpisany Batman-Superman czy Alan Scott-Obsidian) i na wszystko otrzymujemy odpowiedzi. Połączenie wątków wychodzi dość naturalnie i wcześniejsze podzielenie powoduje, że odczuwa się rozmach całości. Historia domyka się epicką bitwą otwierając perspektywy na coś więcej – a tym będzie „Mroczny Kryzys”, który aktualnie wydawany jest w Ameryce.

Zastrzeżeniem do historii będzie zmarnowanie bardzo fajnego wątku jakim była uświadomienie społeczeństwa na koncept multiwersum. Żaden scenarzysta nie pochylił się bliżej, aby kiedykolwiek pokazać jak zwykły Kowalski zareaguje dowiadując się, że istnieją wieloświaty z możliwością przenikania rzeczywistości. Williamson liznął motyw w swoim dziele, co wyszło fenomenalnie wyrywając dosłownie myśli z mojej głowy – od euforii pewnych jednostek, po obawy, u niektórych zaprzeczenia faktu. Postawy, które można zaobserwować w naszym świecie na różne zajścia. Obraz Williamsona była przekonujący, niestety szybko zniknął na rzecz głównej fabuły. Szkoda, poczytałbym więcej tego.

Czy warto sięgnąć po „Nieskończoną Granicę”? Tak. Jest to dobrze napisana historia czerpiąca z drugoplanowych postaci. Joshua Williamson na łamach albumu zrobił solidną podbudowę pod akcję, która wprowadza konsekwencje wprowadzające w dalszy nurt akcji. Jedynym zastrzeżeniem jest przydługi wstęp, który nie jest błędem autora, a zwyczajną wytyczną wydawnictwa angażującą wielu artystów. Zrecenzowany album jest obowiązkowym komiksem dla osób śledzących kontinuum DC czy huczne imprezy na miarę Kryzysów – ominięcie „Nieskończona Granica” będzie odczuwalna na płaszczyźnie „Metal” – „Mroczny Kryzys”.

Komiks recenzencki otrzymałem od wydawnictwa Egmont za co bardzo dziękuję. Wydawnictwo nie miało wpływu na recenzję.