Batman. Ziemia Jeden.
W lutym premierę miało wyczekiwane zakończenie cyklu „Batman. Ziemia Jeden”. „Wyczekiwane” nie jest słowem naciąganym, ponieważ na trzeci, finałowy album czekaliśmy ponad 6 lat! Kawał czasu, który wywarł dziury w mojej pamięci upodobniając ją do szwajcarskiego sera. Z tego też powodu sięgnąłem po całość.
Było to właściwe rozwiązanie, ponieważ cykl świetnie czyta się jako całość, nie robią większych przerw między albumami. Wpływa na to mały odstęp czasowy fabularny między albumami oraz brak podziału historii na rozdziały upodobniając ją do dłuższej zeszytówki (każdy album liczy 160 stron).
Pierwsze, co spodobało mi się w „Batman. Ziemia Jeden” to interpretowanie na nowo przygód Batman uczłowieczając go, co jest cechą charakterystyczną wszystkich komiksów w ramach cyklu „Ziemia Jeden” (a mieliśmy tu takie pozycje jak „Superman”, „Wonder Woman”, „Zielona Latarnia” czy „Nastoletni Tytani”). Batman jest samoukiem, niedoświadczonym bohaterem na początku przygody. Potwierdzenie znajdujemy w jego pierwszej akcji – broń wybucha mu w ręku, nie przeskakuje z dachu na dach po czym zwala się na ziemię (i przypadkowo ktoś nie uprzątnął śmieci!). Batman posługuje się ulicznym stylem walki, a jego strój nie jest opancerzoną zbroją tylko ręcznie zszytą skórą pełniącą wyłącznie rolę maskująca tożsamość. Mało Wam dowodów na uczłowieczenie bohatera? Dodam jeszcze brak kontroli emocji, co jest duża zmianą w porównaniu z mainstreamowych bohaterem – niejednokrotnie widzimy strach, złość czy zwątpienie rzutujące na fabularne decyzje.
Zmiany wpłynęły również na otoczenie głównego bohatera. Alfred łączy obowiązki lokaja z byciem ochroniarzem ze względu na jego doświadczenie wojskowe – dzięki temu wspiera głównego bohatera w boju, nawet osobiście wychodząc z nim na front walki. GCPD jest skorumpowane do tego stopnia, że Gordon łaskawie patrzy na przestępców, co jest uzasadnione fabularnie. Promykiem nadziei jest Bullock, który jest tym nieskazitelnym gliniarzem z ambicjami. To właśnie Bullock jest moją ulubioną postacią pod kątem prowadzenia, gdyż nie tylko wywiera zmiany w Gotham, ale sam odczuwa jak przesiąknięte złem miasto potrafi zniszczyć ułożonego, dobrego gościa.
Pierwszym tom kupił mnie innowacyjnym podejściem do Batmana i jego otoczenia. Od dawna poszukiwałem komiksu, który tak interpretowałby Nietoperza. Ciekawie wykorzystany został potencjał Cobblepota jako burmistrza. Przebiegły gość nie stojący jako głowa szajki gangsterskiej. Do swojej pozycji doszedł rozbudowaną siatką skorumpowaną sięgającą od policji po urzędy miejskie. Zmiany na tyle duże, że wpływające na historie z kolejnych albumów. W pierwszym tomie jedynie nie leżał mi epilog, który na końcu każdego albumu daje podbudową pod kolejny – wprowadzono tu motyw przyszłego sojusznika Batmana, który był pośpieszną sytuacją nie mającą uzasadnienia w tym momencie historii; co gorsza bez rozwinięcia w kolejnych albumach.
Drugi tom jest moim ulubionym. Riddler sprawdza się w formie inteligentnego, przebiegłego terrorysty bawiący się ofiarami niczym w horrorze „Piła” – w ciągu 60 sekund rozwiąż zagadkę, a jak Ci się nie uda to żegnamy. Postać wprowadziła ogromne napięcie w Gotham prowadzące do wyrobienia u Nietoperza nowych umiejętności detektywistycznych. W pierwszym tomie ich nie przejawiał, ponieważ nie były one konieczne. Jedynym zarzutem fabularnym był dla mnie fakap we współpracy Alfreda i Batmana. Lokaj pomagał mu jako słuchawka, kiedy ten walczył z przestępcami na mieście. Motyw fajnie rozwijający umiejętności Nietoperza i relacje z Alfredem, tylko że Alfred dawał dość konkretne sugestie kierunkowe, kiedy nie miał wgląd w sytuację. Jak? Nie zostało to wyjaśnione.
Trzeci album zgłębił korzenie rodzinne Batmana powrotem osoby uznawanej za martwą od 50 lat – Adrian Arkham. Dość specyficzny wątek wprowadzający niepokój, zagadkowość. Niestety zmarnowany w finale, kiedy na jaw wychodzi cała prawda o Adrianie. Rozwiązanie na tyle przekombinowane, że pozbawiło sens budowania postaci. Dodatkowo w Gotham pojawia się kolejny gracz, również uznawany za martwego. Gracz opłaca gangsterów przez co śmielej rządzą się w Gotham. Solidnie budowany wątek pod kątem napięcia, wymagający od Nietoperza główkowania. Na tyle umiejętnie to zrobiono, że sam poczuwałem się w obowiązku do głowienia. Niestety historii zabrakło tej nutki grozy, niebezpieczeństwa, która atrakcyjnością dorównywałaby poprzednikom. Niekoniecznie to wina scenarzysty, a zwyczajnie ustawienia poprzeczki wysoko poprzednim album. Wynagradzały to relacje w 3 tomie opierające się na sojusznikach Batmana. Kolejne ciekawe interpretacje postaci pasujące do klimatu historii, przy których Batman otwierał się. Wątek prowadził wcześniej niewystępujący humor sytuacyjny, który nie był wymuszony i autentycznie mnie bawił – to lubię. Jedynym zarzutem (ponownie) jest epilog, który robi potężny skok czasowy w trakcie, którego rozbudowano moce przerobowe Batmana – nowe gadżety, pojazdy, sojusznicy. Jestem wściekły, że autorzy w taki sposób potraktowali rozwój Batmana, który do tej pory przebiegał w jednej linii dając nam odczucie jak bohater zmienia się z albumu na album. Może było to specjalne rozwiązanie podyktowane skróceniem serii? Niewykluczone, że tak tylko… ostatnia strona zapowiada nowego przeciwnika…
Za rysunki do trzech albumów odpowiada utalentowany Gary Frank, którego możecie kojarzyć z „Zegar Zagłady”. Piękna, nader realistyczna kreska bogata w kolory i szczegóły. Frank świetnie oddał emocje bohaterów w czym pomogli mu uzupełniający artyści. Świetna sprawa!
Bardzo lubię „Batman. Ziemia Jeden”. Choć trzeci tom nieco odstaje jakością to uważam, że warto sięgnąć po wszystkie trzy albumy i wciągnąć w wir akcji. Polskie wydanie jest jakościowe, a przystępna cena 90zł (okładkowe, w promocji na Egmont.pl około 66zł) tylko kusi do zebrania całości. Nie czekajcie, tylko kupujcie.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za przekazanie egzemplarza recenzenckiego trzeciej części. Wydawca nie miał wpływu na materiał.


