Batman. Dziedzictwo
Kolejny grubasek z Batmanem, od którego ciężko było mi się oderwać! Szkoda, że tak angażujące nie są współczesne przygody Batmana, co te z lat 90.
„Batman. Dziedzictwo” kontynuuje wątek z „Batman. Epidemia”. Wirus nie został pokonany. Powraca z nową mutacją. Batman i spółka muszą opuścić Gotham, żeby zdobyć lekarstwo. Zadanie nie będzie proste, ponieważ oblicze ujawni główny zły.
Fajnym pomysłem było przeniesienie akcji poza Gotham. Historia nabrała szybszego tempa, cały czas coś się działo. Scenarzyści pomysłowo połączyli akcję ze śledztwem, żeby dostarczyć widowiskowe, niekiedy brutalne starcia, przeplatane spokojniejszym zdobywaniem informacji i łączeniem poszlak np. zagadka ze znakami zodiaku, bardzo pomysłowe i klimatycznie pasujące do danej sytuacji. Scenarzyści jednocześnie prowadzili kilka wątków. Umiejętnie przechodzili między wątkami, kilkukrotnie zostawiając mnie w momencie, kiedy na szali toczyły się losy bohaterów – nie irytowało mnie to, a wręcz rozbudzało ciekawość jak dalej potoczącą się losy bohaterów np. perypetie u głównego złego i jego sojuszników, kiedy na pierwszym planie był poruszony wątek miłosny.
Było mnóstwo bohaterów ze świata Batmana. Zarówno postacie przewijające się od „Knightfall”, jak i rzadziej występujący bohaterowie. Podobało mi się, że na każdą postać był jakiś plan i odegrały swoją rolę – od wpływu na przebieg historii po podkreślanie konkretnych wartości np. Tim skłoniony do moralnych przemyśleń po współpracy z francuskim detektywem. Nie zrobiła na mnie wrażenia tożsamość głównego złego, ale pozytywnie odebrałem ujawnienie ukrytego sojusznika. Nie spodziewałem się, że postać przewijające się przez „Knightfall” zagości również tu. Rolę X w Dziedzictwie odbieram nie tyle pozytywnie, co rozwojo. Scenarzyści położyli duży nacisk na inteligencję i strategiczne podejście postaci – od potajemnego zbierania informacji, przyswajania cech partnerów, po celowe obniżanie samooceny, żeby w odpowiednim momencie wyjąć asa z rękawa i zszokować wszystkich.
Mam dwa problemy z komiksem. Pierwszym z nich jest stawka sytuacji, a raczej jej brak. Podobały mi się częste obrazy ofiar choroby w „Batman. Epidemia”. Obrazy wywoływały u mnie gęsią skórkę, obrzydzały temat, przede wszystkim czułem zagrożenie motywujące Batmana i resztę do działania. Zabrakło tego w „Batman. Dziedzictwo”. Nowa odmiana wirusa jest opisywana jako bardziej niebezpieczna. Wyłącznie na początku wspomniano o jednej ofierze i więcej nie podkreślano poziomu zagrożenia. W wirze akcji szło zapomnieć o wirusie. Sytuacji nie sprzyjał Tim, którego życie było najbardziej zagrożone, a nawet raz nie kichnął przez całą historię. Wręcz stan zdrowotny Tima był lepszy od towarzyszących mu osób. Dopiero na samym końcu komiksu pojawiły się dwie sytuacje nawiązujące do ofiar wirusa. Sytuacje miały wybrzmienie w danym momencie, tylko trochę za późno na nie było.
Drugie zastrzeżenie mam wobec głównego złego. Uważam, że postać nie była wiarygodnie podbudowana na łamach tej historii, żebym mógł uwierzyć w bijący od niego prestiż i skalę wyzwania. Co z tego, że złoczyńca działa globalnie, wprawia w ruch działania rozgrywające się jednocześnie w kilku państwach, skoro superbohaterowie bez trudu docierają na miejsce, pokonują zastępy przeciwników bez potu na czole i wszystko idzie po ich myśli? Dodatkową uwagę mam wobec kobiecej postaci przebywającej w otoczeniu złoczyńcy. Odnoszę wrażenie, że scenarzyści nie mieli pomysłu na jej prowadzenie, ponieważ kobieca rola została spłaszczona do świecenia pewnymi częściami ciała i bycia obiektem czyiś westchnień. Ta postać niejednokrotnie udowodniała, że jest pełnoprawną, wartościową bohaterką, która może wynieść na lepszy poziom przygody o Nietoperzu. No, tylko nie w tym tytule. Również miałem problem z uwierzeniem w wątek miłosny, który wyszedł ze specyficznej sytuacji, a adorator przez całą historię otwarcie mówi o swoich celach do osiągnięcia i nie mogę przekonać się, że jest tam gdzieś miejsce dla miłości.
Świetnie bawiłem się podczas „Batman. Dziedzictwo”. Aż chcę powiedzieć, że lepiej niż w „Epidemia”. Historia była dla mnie wciągająca i trzymająca w napięciu do samego końca. Wymienione przeze mnie zastrzeżenia tylko trochę odjęły mi wrażeń. Zdecydowanie jest to kloc o Batmanie, na którego warto wydać pieniądze.