„Black Adam” (2022) – Opinia filmu

Ponad 15 lat czekania. W 2007 roku rozpoczęto podchody do przeniesienia Black Adama na kinowy ekran. Dopiero w 2022 roku udało się zrealizować projekty, a wszystko za sprawą mocnego zaangażowania odtwórczy tytułowej roli – The Rocka. Czy warto było czekać tyle lat? Uważam, że tak.

Film rozpoczyna się kilkuminutową wstawką ze starożytnego Kandaqu. Poznajemy przeszłość głównego bohatera, która uczyniła go antybohaterem. Prosta i poprawna geneza w dużej mierze zgodna z komiksową koncepcją wprowadzoną za czasów New52 (Nowe DC Domics – polecam komiks o Shazamie jednotomowy). Geneza przeszła minimalne zmiany (Khandaqu zamiast Egiptu czy zmieniona relacja z chłopek), które wyszły historii na plus. Małe zmiany, dzięki którym lepiej uwypuklono istotne elementy w istocie postaci nie mające aż takiego wydźwięku w komiksie. W tym miejscu warto zaznaczyć, że przez cały film ujawniane są nowe elementy genezy, nie otrzymujemy wszystkiego od razu – zatem nie linczujcie po paru pierwszych minutach.

Po wstępie przenosimy się do czasów współczesnych – przeskok czasowy wynoszący… 5000 lat! Khandaqu znajduje się pod reżimem władzy Intergangu zaawansowanego technologicznie przez metal Etrinum. Intergang chce zdobyć koronę Sabbaca, artefakt przedstawiany we wstępie. Natomiast inna grupa chce obronić go. W całość intrygi zostaje wciągnięty główny bohater, Black Adam, przebudzony przez Adriannę. Black Adam będzie nie tylko na dwa fronty mierzył się z opisanymi problemami. Pojawi się jeszcze jeden. Świat szybko dowiaduje się o jego brutalności, dlatego Amanda Waller posyła JSA, aby uspokoili go i sprowadzili do więzienia.

To tylko, jeśli chodzi o historię. Zarys fabularny przedstawiony w pierwszych 15-20 minutach mówi nam wszystko o produkcji. Po nim będziemy wieli gdzie całość zmierza, o co tu chodzi, kim będzie finałowy przeciwnik, z którym Black Adam będzie walczył. Prosta i nieskomplikowana historia, która nie wymaga od widza myślenia. Wszystko podawane jest w oczywisty sposób, a po seansie nie ma dodatkowych pytań. Jest to bezpieczna forma superbohaterszczycny bazującej na pewnej sztampowości. Nie spodziewałem się niczego więcej, zatem nie zawiodłem się. Uważam, że takie podejście do historii ułatwiło wepchanie dużej ilości akcji dominującej produkcję.

Akcji, której mamy w nadmiarze, ale nie odczuwamy w ilości przytłaczającej. Z jednej akcji przechodzimy do drugiej, co chwila coś się dzieje na ekranie. Jest kilka przerw na złapanie oddechu, i tylko po to. Nie pod analizowanie historii, ponieważ nie ma tu czego analizować. Akcja jest wypasiona i brutalna. Momentami można złapać się, że jednak ta R-ka przydałaby się, ponieważ pewne elementy, choć pozbawione krwi, mogłyby wpłynąć na młodszego widza. Najlepiej zapamiętałem walki pomiędzy obdarzonymi mocami, gdzie CGI robiło efekciarską robotę i nie odczuwałem taniości efektów. Z wyjątkiem początkowych scen, kiedy CGI nie współgrało ze slow motion (a i tego mamy w nadmiarze, szkoła Pana Snydera).

Akcja nie przyćmiła bohaterów na ekranie. Każdemu z nich poświęcono odpowiednią ilość akcji, żeby prawilnie ich przedstawić. Nie mylcie tego z kompletnym opowiedzenie postaci, od deski do deski – nie miało tu miejsca. Czy było w tym coś złego? Nie, ponieważ to film o Black Adamie, nie Dr Fate czy Cyclone. Black Adam jest dobrze ujęty, a Dwayne Johnson tylko potwierdził, że jest idealnym kandydatem do zagrania twardego gości w poglądach, od którego bije epickość i bezwzględność w czynach. Brosnan jednak skradł moje serce – majestat postaci w każdej scenie. Pozostałe postacie wypadły poprawnie na ekranie, duża zasługa aktorów, którzy starali się jak mogli.

Entuzjazmu nie mogę podzielić w kierunku głównego przeciwnika. Wątek przewidywalny od pierwszych minut, a złolowi brakowało rozpisania. Postać nie reprezentowała sobą nic wartościowego, tym bardziej ciekawego, z dość lakoniczną walką finałową. Wycięcie go z filmu lepiej wpłynęłoby na jakość produkcji, ponieważ więcej czasu producenci mogliby poświęcić na problem reżimu władzy w Khandaqu oraz różnice pomiędzy tradycyjną superbohaterszczyzną (reprezentowaną przez JSA) i antybohaterszczyzną (reprezentowaną przez Black Adama).

Początkowo nie oceniałem dobrze CGI oraz humoru. Efekty specjalne ociekały taniością, humor był wymuszony. Zmieniło się to jednak po kilkunastu minutach. Efekty przeszły poprawę, najlepiej zapamiętują wizualizacje mocy Dr Fate’a czy Cyclone. Poprawie również uległ humor zmieniając się z wymuszonego na sytuacji i dialogowy wynikający z charakterów postaci. Obydwa elementy osiągnęły na tyle przyzwoity poziom, abym nie musiał się gorączkować.

Muzyka nie porwała. Co zszokowało mnie przypominają sobie motyw przewodni ze zwiastuna, który był rytmicznie porywający. Muzyka przechodziła ze skrajności w skrajność – tonęła w tle do akcji kompletnie niczym jej nie wynosząc, nie wyróżniając jej lub utwór był tak źle dopasowany do akcji (i nagłośniony), że odrywał uwagę od ekranu.

Czy warto wybrać się do kina? Zdecydowanie tak. Nie jest to przełomowa czy ambitna produkcja z kategorii „superhero”, ale też nikt nie obiecywał, że taka będzie. Jest to film z przeważającą ilością zalet, na którym dobrze się bawiłem i wyszedłem zadowolony doskonale wiedząc „przed” czego się spodziewać: prosta i nie wymagająca fabuła; satysfakcjonująca i efekciarska akcja; do tego fajne portery postaci dobrze zagrane. Krytycy skreślili film od początku, publika ma odmienne zdanie z przeważającymi pozytywnymi opiniami. Najlepiej udać się do kina i osobiście przekonać, gdzie Wasze zdanie padnie. Moje już znacie.

Dziękujemy Multikino za możliwość obejrzenia filmu przekazując nad darmowe bilety na seans w dniu premiery.