Injustice. Rok 4

Zbliżamy się do końca komiksowej podbudowy do gry wideo „Injustice. Bogowie Pośród Nas”. Cykl zmienił autora w połowie trzeciego albumu, co mocno wpłynęło na moje wrażenia z lektury. Czy czwarty tom, w całości napisany przez Briana Buccellato, wypada dobrze na tle wcześniejszych? Niekoniecznie.

Co zrobi ruch oporu, żeby pokonać reżim Supermana? Najlepsze koła ratunkowe zostały wykorzystane. Czas na boską interwencję. Niekorzystne położenie zwęszył Ares, grecki Bóg Wojny, chcąc wykorzystać okazję do zmiażdżenia ziemian i pokazać im kogo powinni wychwalać. W tym celu manipuluje greckim panteonem bogów, a ruch oporu wykorzystuje jako sojusznika. Gra Aresa prowadzi do bezpośredniego konfliktu z Supermanem, gdzie Wonder Woman musi opowiedzieć się po jednej ze stron – do tej pory wspierała Supermana, czy tak będzie dalej?

Pomysł fabularny podoba mi się choć budził moje obawy. Do tej pory bogowie nie interweniowali w sprawy ziemian, dlaczego zatem mieliby teraz postąpić inaczej? Buccellato udało się to sensownie wytłumaczyć wykorzystując potencjał Aresa. Bóg Wojny jest w swoim żywiole i sprawdza się jako manipulator prowadzący do przełomowych wydarzeń. Problem jest jeden. Manipulacje zostają tylko na początku przedstawione w dość skrótowy sposób nie dając nam poznać jakimi technikami i kogo musiał Ares nakłaniać, żeby wzbogacić grono sprzymierzeńców. W #3 zeszycie przechodzimy do postawienia armii na przeciwko siebie, od tego momentu głównie obserwując walki pozbawione głębi.

Nie bez powodu wspominam o głębi. Taylor przyzwyczaił nam, że poza akcją dostajemy emocje i relacje między bohaterami. W 4 tomie są one ledwo zauważalne i jeśli już występują to szybko schodzą na boczny plan. Początkowo Damian Wayne dawał nadzieje, że jego dupkowate pretensje będą wpływały na bieg wydarzeń – niestety postać kończy swoje mądrości, kiedy rozlicza się z ojcem w #5. Harley Quinn złapała przyjacielską chemię ze Shazamem i przyznaję, że był to wątek umilający czas, do tego sensownie prowadzony z konkretnym zwieńczeniem. Nadzieje dawała również relacja trójcy, kiedy Wonder Woman została postawiona w trudniej sytuacji – rozumiem wspierała reżim Supermana, sercem i obowiązkiem musiała przeciwników. Niefortunne okoliczności prowadziły do napiętych relacji z przyjaciółmi i niestety dość szybko rezygnowano z rozmów. Kiedykolwiek podejmowane były stopowane scenami walk.

Walk jest sporo. Angażują bohaterów, którzy do tej pory przetrwali, jak i greckich bogów. Niestety ci ostatni są kiepsko przedstawieni. Pośpieszne doprowadzenie do walk, pozbawiając wątku manipulacji Aresa, nie pokazało nam wcześniej postaci zarysowując ich charaktery, motywacje. Do walk wprowadzeni się „po prostu”, od tego momentu obserwując ich wyłącznie w akcji. Takie przedstawienie tematu nie wyróżnia ich na tle superbohaterów, a pamiętajmy, że są to iście boskie postacie zatem powinniśmy czuć od nich „to coś” czego zabrakło.

Najlepszą częścią komiksu jest epilog w formie annualu napisany przez Taylora. Plastic Man musiał uratować swojego syna z więzienia „Głębia”, kiedy rozmowa z Supermanem zawodzi. Krótka, ale jakże ciepła historia przypominająca wszystkie to za co polubiłem „Injustice” – znalazło się tu miejsce na emocje, relacje, sytuacje żarty i wykorzystanie potencjału postaci, o którym sobie nawet nie zdawałem sprawy.

Przynajmniej rysunkowo nie ma na co narzekać. Bruno Redondo i Mike Miller robią świetną robotę dostarczając dynamiczne, poprawne rysunki sprawdzające się w podczas walk – artyści mieli duże pole do popisu i wykorzystali każdy kadr.

Czwarty tom „Injustice” dostarczył mi rozrywki. Niestety tylko w takiej formie broni się u mnie. Poza rozrywką nie znalazłem wartości, które przyciągały mnie i satysfakcjonowały przy poprzednich częściach. Z tego powodu chłodno nastawiam się na ostatni tom.

Dziękuję wydawnictwu Egmont za przekazanie egzemplarza recenzenckiego. Wydawca nie miał wpływu na recenzję.