JSA – Stowarzyszenie Sprawiedliwości. Następna epoka

JSA jest jedną z moich ulubionych ekip DC. Z językiem na wierzchu wypatruję kolejnych przygód, a ręce zacierałem na wieść, że w kolekcji ukaże się część runu Geoffa Johnsa. Czy warto było czekać? Zdecydowanie tak!

JSA rekrutuje nowych członków. Wybory nie są przypadkowe, ponieważ mówimy o drużynie kierującej się rodzinnymi korzeniami. Tak oto do ekipy dołącza np. Maxime, wnuczka Red Tornado, która przyjmuje pseudonim „Cyclone”. Pech chciał, że w tym czasie pojawia się grupa zbirów mordująca członków rodziny JSA. Rekruci mają przesrane. Nie tylko oni.

Bardzo podoba mi się, że Geoff Johnsa rozumie charakter ugrupowania JSA i umie go przedstawiać z należytym szacunkiem. Członkowie odnoszą się do siebie jak rodzina, co przekłada się na intensywność dialogów i interakcji. Moim ulubionym zestawieniem jest duet Alana Scotta i Jay Garricka, którzy są przekonującymi mentorami prowadzącymi do pojednania ojca z synem. Drugim zestawieniem, za którym oszalałem, jest Cyclone i Stargirl – dwie energiczne, niezależne bohaterki na różnych etapach żyć. Maxime nie zamykają się usta z emocji, co pięknie przypomina Stargirl o jej zachowaniu sprzed paru lat. Lubię zestawienia, które nie tylko pasują do siebie (w oczywisty lub zaskakujący sposób), ale chemia między nimi jest autentyczna i ma swój punkt wyjściowy, który napędza historię w pewnych miejscach.

Geoff Johns czerpie garściami z rodzinnych powiązań. Rozbudowuje korzenie starych bohaterów nowymi elementami, co jest ciekawym kierunkiem rozwoju np. Wildcata. Doświadczony bokser poznaje nowego członka rodziny, z którym relacje nie będą układały się najlepiej. Wątek odczytuję jako próba przedstawianie trudnych relacji z sugestią właściwego postępowania.

Ciężko określić mi, czy komiks będzie przystępny dla początkujących czytelników. Występuje sporo postaci, które znam i uwielbiam, ale brakuje przytoczenia informacji o nich, co wyjadaczom odświeżyłoby pamięć, a nowemu czytelnikowi dopowiedziałoby coś. Przeciwnie do debiutujących postaci – o nich dowiadujemy się bardzo dużo, co podobało mi się, ponieważ nie musiałem przeszukiwać zasobów wyszukiwarek, żeby nadrobić zaległości. Wszyscy bohaterowie wnoszą coś do historii. Jedni mniej, drudzy więcej. Nie ma postaci, która bezwartościowo zapełniałaby tło. Dobrze oceniam zarysowanie sylwetek bohaterów. Każde z nich ma wyraźny charakter, inny do pozostałych. Jest to widoczne, kiedy Johns zestawia ze sobą postacie np. szorstki i gburowaty Wildcat z Alanem i Jayem, którzy emanują inteligencją i optymistycznym nastawieniem do ludzi.

Nie podobało mi się wprowadzenie złoczyńców do historii. Początkowo sprawa była dobrze budowana. Było tajemniczo, ofiar powoli przybywało, w powietrzu unosiło się zagrożenie. W pewnym momencie opadła kurtyna i akcji nabrała zbyt szybkiego tempa. Inicjator problemów jest „od tak” wprowadzony do historii, nie czuć od niego bijącej aury zagrożenia i wypada blado na tle pojedynkującego się z nim bohatera – zarówno charakterem, jak i potencjałem bojowym.

Główna historia opowiedziana jest na łamach czterech zeszytów. Pozostałe dwa rozbudowują wcześniej rozpoczęte wątki. Uważam to za dobre rozwiązanie, ponieważ w ten sposób historia była kompletna, a ja mogłem dowiedzieć się jeszcze więcej o postaciach. Szczególnie podobała mi się pierwsza historia, której wydźwięk był traumatyczny. Ciężki ton pasował do tragedii jakiej doznał bohater i autor poświęcił dużo czasu, żeby przedstawić myśli i uczucia poszkodowanego.

Bardzo podobają mi się rysunki wykonane przez Eagleshama. Dopracowana kreska trzymająca proporcje z bogato zapełnionym tłem, Całość pokolorowana żywymi kolorami, co potęgowało wrażenia przy nieźle prezentujących się scenach walk (moją ulubioną sekwencją jest starcie z głównym złym w zaciemnionym pomieszczeniu – więcej nie piszę, żeby uniknąć spoilerów).

Zawiodłem się na materiałach dodatkowych. Wstęp jest bogaty w informacje, przeciwnie końcowa zawartość. Na koniec pojawia się dwustronicowy spis bohaterów z krótkimi, mało treściwymi opisami, który lepiej było ulokować na początku pod kątem niedoświadczonych czytelników. Prócz tego są dwie strony szkiców koncepcyjnych i jeden, krótki tekst poświęcony „Przyjdź królestwo”. Mizernie prezentują się dodatki zestawiając je z merytorycznymi ścianami tekstów poprzednich odsłon kolekcji.

Czy warto sięgnąć po „JSA – Stowarzyszenie Sprawiedliwości. Następna epoka”? Zdecydowanie tak! Jest to ciekawa historia z poszanowaniem rodzinnych relacji JSA, przy której miło spędziłem czas. Nawet mizerny łotr nie zepsuł moich wrażeń z komiksu. Jest to jedna z lepszych pozycji, która została wydana w ramach kolekcji DC od Hachette. Polecam!