Batman Detective Comics tom 2: Syndykat Ofiar

Poprzedni tom Batman Detective Comics zakończył się niezbyt optymistycznie dla nowo sformowanego zespołu Batmana. Tim Drake poniósł śmierć, a raczej tak zdawało się członkom jego zespołu. Wydarzenie to dało się we znaki zarówno podopiecznym Batmana, jak i jemu samemu. Kolejna śmierć za którą w pewnym stopniu jest odpowiedzialny uderzyła w niego o wiele mocniej niż całonocny sparing ze śmietanką rezydentów Arkham. Drugi tom skupia się na poczuciu straty i konsekwencji działań Mrocznego Rycerza, które często uderzają w cywili.

Odrodzeniowe Detective Comics odziedziczyło po poprzedniej erze pewną przypadłość. Niezależnie od autora w Nowym DC Comics! antagoniści nie mogli znaleźć sobie stałego miejsca w panteonie przeciwników Batmana. Nawet sam Dollmaker zniknął po nowatorskiej operacji plastycznej Jokera, że nie wspomnę o Pingwinie Cesarskim, który miał potencjał do zastąpienia nieco męczącego swą konwencją Cobblepotta. Tutaj jest podobnie. Syndykat Ofiar składa się z osób, które zaznały w wyniku działań Batmana krzywdy. Mroczny Rycerz co prawda nie grzmotnął ich w czerep batarangiem, ale skala jego działań czasem dosięgnie przypadkowe ofiary. Pomysł jest więc dobry, a nawet bardzo dobry, nieco godzej jednak z jego realizacją. Złoczyńcy nie mają głębi, która by uwiarygodniła ich originy i motywy, postępowanie ich zaś przypomina badassów z minionych er komiksy. Właściwie są bardziej narzędziami, dzięki którym autor ukazuje problemy herosów, niż samodzielnymi postaciami. Może to i lepiej? Na pojawienie się kanonicznego łotra za wcześnie dla tak młodego zespołu, a kolejni debiutanci na przestępczej ścieżce w Gotham byliby prędzej czy później skazani na zapomnienie.

W Nowym DC Comics! wprowadzono kilka nowych młodocianych postaci, wśród których była Spoiler. Dziewczyna jest córką trzecioligowego złoczyńcy Cluemastera, który poniósł śmierć w finale Wiecznego Batmana. Przyznam, że spośród wszystkich żółtodziobów owo dziewczę w żaden sposób mnie nie zainteresowało. W konfrontacji z punkową Bluebird i dobrze zapowiadającym się Duke’m Thomasem zdecydowanie zostaje w tyle, jednak to jej dane było połączyć się uczuciem z Red Robinem i to ona odgrywa istotną rolę w powyższym tomie. A każdy wie, że młodzieńcza miłość jest najbardziej płomienna, a jej nagły koniec grozi prawdziwą eksplozją.

I po raz kolejny Syndykat Ofiar prezentuje cechy charakterystyczne dla swej serii w ostatnich lat. Tym razem w ilości rysowników, jaka uczestniczyła w pracach nad komiksem. Martinez, Barrows i Oliver to ledwie frontmani całej orkiestry prezentującej swe umiejętności, wśród których jest nawet mały polski akcent w postaci Szymona Kudrańskiego. Podobnie jak w przypadku fabuły, tak i z wizualnej strony Detective Comics plasuje się w czołówce tytułów z polskiej edycji Odrodzenia.

Obok głównej historii otrzymujemy też fragment poświęcony Batwoman. Mimo iż łączą ją z Bruce’m więzy krwi i sam jej pseudonim bezpośrednio nawiązuje do jego alter ego, to początkowo nie działała z nim ramię w ramię. Flashbacki z przeszłości przeplatają się z wydarzeniami bieżącymi, w których pojawia się charyzmatyczna naukowiec imieniem Victoria October.

Detective Comics to w Odrodzeniu ma się stanowczo lepiej niż z New 52!. Wówczas poziom był niestabilną sinusoidą, teraz zaś otrzymujemy równą opowieść, w której centrum nie znajduje się wyłącznie Batman, a jej sensem nie jest tylko superbohaterska przygoda. Tynion IV poświęca dużo czasu postaciom z drużyny Wayne’a, kładąc szczególnie silny nacisk na Batwoman, choć dla mnie najciekawszy wydaje się nawrócony łotr- Clayface. Odrodzenie nie zachwyciło mnie na tyle, abym śledził każdy tytuł dostępny na polskim rynku jednak powyższa pozycja obok Nightwinga i Aquamana jest serią obowiązkową i bodaj najlepszą wydawaną spod znaku Batmana.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego. Komiks do nabycia w internetowym sklepie Egmontu.

Recenzje pozostałych komiksów wydanych w ramach DC Odrodzenie.