WKKDC #74 – Superman i Legion Superbohaterów
Świat DC Comics jest niebywale rozbudowany i posiada wiele wymiarów. Obok postaci z nieodżałowanego DC Vertigo pojawiają się klasyczni herosi, a obok nich- herosi z odległej przyszłości. Co prawda z kolejnymi Kryzysami i restartami poszczególne elementy tak rozbudowanego świata ulegały przetasowaniu, lecz prędzej czy później wszystko wracało do normy. Tak było właśnie z Legionem Superbohaterów.
Czym jest ta supergrupa? To herosi z XXXI wieku silnie inspirujący się dokonaniami i ideami, jakie reprezentował Superman. Człowiek ze Stali nie był dla nich jedynie legendą z przeszłości, gdyż Legioniści wiele razy angażowali go w swoje przygody. Najsłynniejsi z nich to między innymi potomek złowrogiego Colurianina Brainiac 5, telepatka Saturn Girl czy władający energią Lightning Boy. Część członków grupy pochodzi więc z Ziemi, lecz większość urodziła się poza nią. Czemu wspominam o tym ostatnim? Genealogia Legionu jest tu kluczowa.
Liga Sprawiedliwości już samą swoją nazwą sugeruje, iż jest zespołem niosącym szlachetne wartości. W XXXI sytuacja ta ulega zmianie, gdy na czele zespołu staje niejaki Earth-Man. Osobnik ten zdolny jest do kopiowania innych supermocy i byłby całkiem przydatny dla Legionu, gdyby nie kilka podłych cech charakteru. Earth-Manowi bliżej bowiem do rasistowskiego ubermenscha niż do lidera Ligi Sprawiedliwości, którym zresztą niestety jest. Jakim cudem ktoś taki odgrywa tak istotną rolę? Wytłumaczeniem może być fakt, iż Liga a.d. XXXI to banda ksenofobicznych faszystów w najgorszym tego słowa wydaniu. Zaściankowi, agresywni, zakompleksieni i amoralni. Jak najlepiej zobrazować różnicę między lepiej nam znaną a tutejszą Ligą? Postawcie na jednej szali Batmana i Batmana, Który się Śmieje. Poza peleryną i „uszami” nie doszukacie się zbyt wielu elementów wspólnych.
Johns porusza też kwestię, która oburzy i liberałów, i konserwatystów. Fałszowanie historii to rzecz godna potępienia i niezależnie od wyznawanych poglądów należy pogodzić się z tym, co minęło. Nawet jeśli pozornie szlachetna postać historyczna okazuje się wcielonym złem. W przypadku „Supermana i Legionu Superbohaterów” rzecz ma się niebywale ciekawie. Oto Kal-El wcale nie jest z Kryptona, a z Ziemi i wcale nie walczył w obronie wszystkich, a tylko Ziemian. Że nie wspomnę o innych perełkach, jakie stworzył Earth-Man. Naprawdę wielka szkoda, że Johns nie rozwinął tego wątku i nie powstał nawet na jego kanwie osobny event. Pomysł z przekręconymi światopoglądowo superludźmi i manipulacją etosem Supermana jest godny czegoś więcej niż kilkuzeszytowej opowieści.
Uwielbiam artystów umiejących zachować pewien staroświecki sznyt w swych planszach bez ujmy dla jak najbardziej współczesnego charakteru ilustrowanych przygód. Tak czyni Gary Frank. Herosi mają co prawda stroje nieco nowocześniejsze niż w swych debiutach, lecz bez wizerunkowych rewolucji i całość prezentuje się naprawdę dobrze. Powiewa lekką nostalgią, a nie kurzem i trupem z szafy. Podoba mi się też projekt Earth-Mana. Stylizowany na mundur kostium, twarde rysy i grymasy ukazujące lekkie niezrównoważenie. Nie ustępują mu zresztą pozostali członkowie Ligi, budzący skojarzenia z grupą zdegenerowanych bananów z młodzieżowych komedii kampusowych.
„Superman i Legion Superbohaterów” powinien zainteresować tych, dla których uniwersum DC nie kończy się na Gotham i Metropolis. Geoff Johns w ciekawy sposób przypomniał o Legionie i poruszył przy okazji kilka istotnych tematów. Twórcy udało się uniknąć politycznej poprawności i maniery, która nierzadko pojawia się w aktualnych komiksach, nie tracąc wydźwięku wygłaszanych przez siebie idei. Komiks superbohaterski służy w większości rozrywce, co nie przeszkadza wspomnieć o globalnych problemach, czy obawach. I właśnie takim dziełem jest niniejszy komiks. Nie aspiruje do „Strażników”, ale stanowczo odbiega od tego, co zwykliśmy spotykać w szablonach z przygodami superherosów.