Batman Detective Comics tom 5: Życie w samotności

Punktem przełomu „Batman Detective Comics” w Odrodzeniu była śmierć Red Robina. Chłopak zginął w dramatycznych okolicznościach, lecz już finał pierwszego tomu ujawnił, że zgon był pozorny i Tim znalazł się pod władzą Pana Oza. Podczas jego nieobecności drużyna Batmana nieco się przegrupowała i zmuszona była zmierzyć z poważnymi zagrożeniami. W końcu jednak Batman dowiaduje się o prawdziwym stanie Red Robina i tak rozpoczyna się nowy rozdział w historii cyklu. Tim Drake powraca i to podwójnie i również w zdublowany sposób nie przynosi pozytywnych wieści.

Zmartwychwstania superbohaterów nikogo nie dziwią. Przykłady Bucky’ego i Red Hooda są najlepszym dowodem na to, że nawet istotne zejścia mogą być sprytnie cofnięte, a wskrzeszeni bohaterowie ponownie brylować na kartach komiksu. Dziś więc zza grobu może powrócić każdy, nawet gdy żałoba rozmachem dorównywała niejednemu eventowi. Dlatego też szanuję Tyniona IV za grę w otwarte karty. Nie budował on papierowego napięcia i mimo iż niczym w dowcipie, mógł zabić, to zdecydował się na paradoksalnie bardziej trzymający w napięciu scenariusz niż fałszywie niespodziewany powrót z zaświatów. Do tego wprowadził wątek podróży w czasie i nieco zdegenerowanej wersji bohatera w przyszłości również w nieco bardziej szanującym czytelnika stylu.

Kolejnym wątkiem jest ten związany ze Spoiler i Anarky’m. Córka Cluemastera nie wydaje się nastawiona pozytywnie do buntowniczych teorii Lonnie’go, który swymi teoriami przypomina raczej nieopierzonego działacza społecznego, niż kogoś, kto faktycznie ma realną wizję zmiany. Stephanie, podobnie jak Batman, skrycie nadal przeżywa żałobę po Timie. W przypadku więc tej części historii ciekawi mnie bardziej jej reakcja na wieść o powrocie swego ukochanego. Ale to już w następnym tomie.

Dużo ciekawszym wątkiem jest ten związany z niegdysiejszym błotnistym łotrem. Sytuacja Basila Karlo przypomina mi tę Bruce’a Bannera w okresie, gdy Hulk lubował się w destrukcji. Ten dobry bądź co bądź chłopak, z aktorskim talentem to jedna z najlepszych rzeczy, jakie wykreował James Tynion IV. Dotąd Clayface zajmował miejsce w drugiej lidze przeciwników Nietoperza i właściwie dopiero w New 52! pojawił się promyk nadziei. Clayface przez ciągłe zmiany kształtu i czynniki fizykochemiczne jego ciała może na stałe stracić ludzki umysł. Pełniący istotną funkcję w drużynie Batmana niegdysiejszy złoczyńca jest więc niebywale blisko powrotu na złą drogę.

Rysownicy serii z Batmanem zazwyczaj mogą pozwolić sobie na mniej poprawną kreskę i zdecydowanie więcej mroku niż w tytułach z Supermanem czy Ligą Sprawiedliwości. W „Batman Detective Comics” co prawda nie ma twórców o wybujałej, artystycznej wizji, lecz Gotham jest nadal tym samym mrocznym miastem. Eddy Barrows spośród trójki rysowników przekonuje mnie najbardziej i sceny z więzienia Oza są ciekawie zbudowane, szczególnie od momentu, w którym pojawia się starszy Drake i Doomsday.

Piąty tom „Batman Detective Comics” porusza wątek, który powinien wybrzmieć dużo wcześniej. Wydarzenia z poprzednich albumów nieco zgubiły napięcie, jakie towarzyszyło niespodziewanemu uwięzieniu Tima Drake’a, lecz Jamesowi Tynionowi IV udało się wybronić. Autor ten ma skłonność do gadulstwa i przykładowo w „Wiecznym Batmanie” było to miejscami aż nadto odczuwalne. Tu akcja nie wpływa na mielizny pobocznych wątków i prze do przodu. Szósty tom mający swą premierę w sierpniu może okazać się przełomowy i chyba nie tylko ja czekam na dalszy ciąg wydarzeń.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
Komiks do nabycia w internetowym sklepie Egmontu.

Recenzje pozostałych komiksów wydanych w ramach DC Odrodzenie.