Batman: Biały Rycerz

Od czasów „The New 52” na bieżąco śledzę główną serię o Batmanie. W międzyczasie jednak powstało kilka solidnych historii, których wydarzenia nie wliczają się do głównego uniwersum. „Rasa Panów” Franka Millera, „Mroczny Książę z Bajki” Mariniego i wreszcie pozycje z imprintu DC Black Label. Pierwszą publikacją na naszym rynku jest Batman: Biały Rycerz” Seana Gordona Murphy’ego. Jeden z najoryginalniejszych i najsprawniej napisanych komiksów z Gackiem ostatnich lat.

Szaleństwo Jokera jest niekwestionowane. Czy aby jednak nieuleczalne? Książę Przestępców podczas jednego z pościgów aplikuje sobie ekstremalną farmakoterapię. Do tego Mroczny Rycerz na chwilę traci panowania, co wykorzystuje opinia publiczna. Leki okazują się skuteczne i Jack Napier, bo tak nazywa się tu Joker, występuje przed mieszkańcami Gotham z pochyloną głową, ale i z wizją lepszego jutra. Nie omieszkując przy tym wypomnieć korupcji władzom i potępić Batmana. Czyżby był to kolejny zbrodniczy plan? Nic z tych rzeczy. Napier niebywale dobrze radzi sobie w roli nowego idola mas. Agresywne ruchy Batmana, który pod wpływem emocji działa na bez refleksji tylko mu pomagają. Cały zamysł Murphy’ego może trącić banałem. Wyleczony Joker nie jest zaskakującym pomysłem przy wszystkich niekiedy szalonych pomysłach rodem z alternatywnych światów DC. O jego jakości i wyjątkowości świadczy jego wykonanie, a tu autor zawstydza nawet największe sławy powieści graficznej.

Zwykle w wariancjach na temat danego herosa scenarzyści stawiają na efekt zaskoczenia. Superman-komunista czy Batman-wampir to najlepsze tego przykłady. Ich światy jednak skupiają się na dynamice. Na rozmachu i nastawione są na krótkometrażowe widowisko. „Biały Rycerz” już w pierwszym tomie daje znać, że wizja Seana Murphy’ego na siedmiu zeszytach się nie skończy. W chwili pisanie tej recenzji na rynku amerykańskim dostępne są trzy części sequelu „Batman: The Curse of the White Knight”. Jednym z elementów wyszczególniających ten album jest przemyślane ułożenie świata. Wiele elementów jest tu innych jak na przykład historia Freeze’a czy kolejność Robinów. Nie są one jednak przekombinowane i są nieco mniej „komiksowe”. Związek Jokera i Harley to nie materiał na mokry sen młodocianych cosplayerów, a działania Batmana nie wahają się ciągle między naiwnym heroizmem a psychotycznością.

Sean Gordon Murphy to również rysownik „Białego Rycerza”. Po poznaniu „Wake: Przebudzenie” nie mogłem przestać podziwiać jego pomysłowości i oryginalności. Charakterystyczne kształty twarzy, dbałość o szczegółowość tła, świetne wyczucie dynamiki. To wszystko i więcej znajdziecie w jego pracach. Murphy pozwala sobie też na kosmetyczne zmiany w wizerunkach mieszkańców Gotham. To naprawdę niewielkie detale, ale sumarycznie podkreślają indywidualne spojrzenie na miasto Batmana i Jokera, jak i na nich samych. Wszystko jest znajome, aczkolwiek inne w detalach. Najmocniejszą z modyfikacji jest rzecz dotycząca ukochanej dawnego Jokera i w tym wątku fabularnym Murphy udowadnia swą sprawność jako scenarzysta.

Po premierze „Jokera” ciężko było mi powrócić do jego klasycznego komiksowego wizerunku. SGM z przemienieniem go w Jacka Napiera, nie pozwolił dominować długo w moim umyśle wizji Todda Phillipsa. „Batman: Biały Rycerz” to opowieść już teraz mogąca być zaliczana do kanonu opowieści z Mrocznym Rycerzem, choć jest to raczej wystąpienie dzielone z Jokerem/Napierem. Jeśli DC Black Label utrzyma dotychczasowy poziom, to nie mamy co płakać po DC Vertigo. Listopad da nam kolejny album z nowego, dojrzałego imprintu DC- „Batman: Przeklęty”, z kolei w przyszłym roku spodziewać się można „Superman: Year One” Franka Millera i „Batman Who Laughts” Snydera i Jocka.