Hitman tom 1

DC obfituje w postaci, których obecności próżno szukać nawet w największych eventach. Współcześnie, mimo skłonności do odkurzania takich bohaterów nie wszyscy dostają swą szansę na powrót. Do takich należy Hitman, który w latach 90 był na tyle popularnym bohaterem, by spotkać go było można u boku herosów czy mierzyć się z samym Lobo. Swego czasu jego przygody ukazywały się u nas wydawane przez Mandragorę. Egmont wystartował z jego przygodami w zbiorczych wydaniach. Jeśli tęskniliście za „Kaznodzieją” to lektura wprost stworzona dla was, ale też będąca czymś nieco innym niż przygody Jesse’ego Custera.

Tommy Monaghan to płatny morderca, który nabył swe zdolności podczas wykonywania jednego ze zleceń. Po odkryciu telepatii i rentgenowskiego wzroku nie rzucił jednak swej profesji, a zmienił cele swych egzekucji. Odtąd, zamiast przyjmować zlecenia od mafiozów, bierze ich na muszkę. Tu warto wspomnieć, że akcja ma miejsce w Gotham. Mieście chronionym przez człowieka nieprzychylnie patrzącego na samowolne wydawanie wyroków, nawet jeśli są słuszne. Nie tylko zresztą Batman jest ambasadorem wielkiego świata DC w hermetycznym środowisku płatnych zabójców Monaghana. Spotykamy demona Etrigana oraz pacjentów Arkham, z których jeden źle wychodzi na spotkaniu z Tommy’m. To tylko jednak cząstka świata herosów w typowo ennisowskim świecie.

Zapewne otrzymalibyśmy bohatera podobnego do Punishera, gdyby nie wątki paranormalne i wolny irlandzki duch głównego bohatera. To jednak Garth Ennis, człowiek łączący w sobie gawędziarstwo z wulgarnością i obscenicznością. W pierwszym tomie „Hitmana” widać go doskonale. Prowokacyjne, niewybredne dialogi, mające łobuzerski charakter. Dwuznaczne skojarzenia i wszechobecna przemoc. No i element, który pojawia się chyba we wszystkich jego dziełach. Antagoniści Ennisa zwykle są zdeformowanymi, wynaturzonymi fizycznie i moralnie jednostkami, odrażające w samej swej bytności. W „Kaznodziei” mieliśmy babkę głównego bohatera, z kolei Punisherowi na drodze stał niejaki Jigsaw. Tu występują bliźniacy czy raczej bliźniak Dubelz. Dla kogoś o zbyt słabym żołądku hybrydowy gangster może okazać się dużym wyzwaniem.

Styl Johna McRei pasuje do tego, co tworzy Ennis w równym stopniu, co innego jego długoletniego współpracownika- Steve’a Dillona. Groteskowa, trochę niedzisiejsza atmosfera minionej już epoki w komiksie, rodząca dziwy jak istoty pokroju Glontha czy Mawzir wymaga nieco od czytelnika, ale daje się „opatrzeć”. Właściwie to nie wyobrażam sobie współczesnej, lepszej pod względem kolorów warstwy graficznej. Choć czasem przerysowanie drażni oczy, to „Hitman tom 1” wygląda w swej konwencji znakomicie.

„Hitman tom 1” to modelowy komiks swej epoki. Dziś już możemy znaleźć jedynie marne stylizacje pod lata 90, które wywołują jedynie zażenowanie. Może i przaśny humorek czy przerysowane postaci nie są szczytem subtelności, ale mają swój unikalny charakter. „Hitman tom1” rozpoczyna pięciotomowy cykl przygód nieco zapomnianego antybohatera DC, będącego ciekawą odskocznią nawet od bardziej radykalnych niż Superman czy Batman postaci. Lobo w ostatnim czasie pojawia się u boku członków Ligi Sprawiedliwości. Czy Tommy Monaghan ma na to szansę? I czy miałoby to w ogóle sens? Na pewno chciałbym zobaczyć współcześnie Hitmana, zwłaszcza że Ennis to wciąż aktywny i twórczy artysta.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego. Komiks możecie nabyć w internetowym sklepie Egmontu.