Batman: Złe Moce TM-Semic 12/1991

„Złe moce” zwieńcza wątki zapoczątkowane w poprzednim numerze. Tim jest świetnie prowadzoną postacią, udowadniający, że zasługuje na miano Robina jak mało kto. Zaradny chłopak pozbierał się po porwaniu rodziców i nadszarpaniu zaufania przez jego mentora. Ochłonął dzięki medytacji, zmobilizował się i wykorzystał czas, żeby samodzielnie poprowadzić śledztwo Batmana przeciwko tajemniczemu Money-Spiderze. Tim szybko wyśledził złoczyńcę, co nikogo nie powinno dziwić, mając na uwadze wysoki skill chłopaka w komputerach. Wątek fajnie się kończy, a tożsamość Money-Spidera jest lekkim zaskoczeniem. Motywy Money-Spidera skłaniają do przemyśleń – Czy postępował słusznie i należy mu się druga szansa? A może twarda ręka, do kicia i niech nauczy się żyć uczciwie?

Kiedy Tim łapał Money-Spidera, Batman kontynuował akcję ratowniczą rodziców przyszłego Robina. Śledztwo bardzo przyspiesza, ponieważ czas zaczyna naglić po kiepskiej akcji GCPD przy przekazaniu okupu. Bruce wykonuje kawał dobrej roboty jak na detektywa przystało – Układa skuteczny plan B na okup, zakłada pluskwę, śledzi przestępców. Krok po kroku odnajduje kryjówkę złego voodoo. Starcie ze złolem jest krótkie, aczkolwiek wyczerpujące. Finał mrozi krew w żyłach i stawia przyszłość głównych bohaterów pod dużym znakiem zapytania (przynajmniej na tamten moment).

Rysunkowo mamy stary dobry klasyczek. Podobał mi się sposób, w jaki artysta ukazywał emocje targające bohaterami. Nawet Batman nie wygląda na takiego sopla lodu, jakim lubią go przedstawiać. Paleta kolorystyczna fajnie nadawał klimatu kadrom i podkreślała elementy, na które czytelnik powinien zwrócić uwagę w pierwszej kolejności.

„Złe moce” w dobrym stylu domknął wszystkie wątki. Opowiedziana historia jest kompletna. Główne wątki satysfakcjonują. Kawał dobrego kryminału detektywistycznego z zaskakującymi zakończeniami. Nieco rozczarował mnie poboczny wątek szafy voodoo. Otoczka tajemnicy sugerowała, że zawartość szafy zerwie kapcie ze stóp, a dostaliśmy…kupę błota.