Zegar Zagłady

Okres New52 i Rebirt były pełne dziur. Nie ukrywało tego wydawnictwo, które na pewnym etapie postanowiło naprawić to i owo. W tym celu powierzyli Geoffowi Johnsowi trudne zadanie – miał napisać kontynuację Watchmen, dzieła uznane za kompletne. Arcy trudne zadanie, wobec którego wszyscy mieli duże oczekiwania. Pierwsze spotkanie bohaterów DC i Watchmen nie obeszło się po drodze bez kontrowersji m.in. liczne i długie opóźnienia wydawnicze. Czy Johns spełnił oczekiwania czytelników i naprawił błędy z przeszłości wydawnictwa?

Świat Watchmen jest w złej kondycji po odejściu Dr Mahnatanna. Świat drobnieje w skutek prowadzonych wojen jądrowych przez Rosję. Ozymandiasz, chory na raka, widzi tylko jedną drogę ratunku dla siebie i ziemi – trzeba sprowadzić z powrotem niebieskiego doktora. Adrian zbiera specyficzną grupkę i udaje się w podróż w nieznane. Przeniknięcie do świata DC jest nader proste. Historia nie jest jednak prostolinijna, ponieważ zalewani jesteśmy mnóstwem pobocznych wątków odwracających naszą uwagę od głównej treści: konflikt w Gotham, światowe wrogie nastawienie wobec zamaskowanych bohaterów, Mime i Marionette szukający swojego dziecka, nieobecność JSA, coś tam jeszcze o czym zapomniałem w tej grubej treści.

Geoff Johns bardzo dobrze naśladuje styl Moore – zbliżony rozkład kadrów jak w „Watchmen”, charakterystyczne komentarze polityczne i reporterów, cytaty kończące poszczególne numery. Bardziej dociekliwi czytelnicy dostrzegą masę easter eggów związanych z DC i „Watchmen”. Zasługa Johna i Gary’ego Franka, którzy położyli duży nacisk na detale w obu warstwach: scenariusz i rysunki.

Wspomniane detale nadały całości unikalnej jakości i utrzymały „Zegar Zagłady” w klimacie „Watchmen”. Nie jest tak barwnie jeśli pod lupę weźmiemy poszczególne wątki. Komiks nie łata najważniejszych uchybień New52 i Rebirth. Poszukiwanie Dr Manhatanna ciągnie się strasznie długo, przez większość czasu nie prowadząc nas do konkretnego punktu. Finał również zawodzi. Wedle wcześniejszym zapewnieniom wydawnictwa DC, „Zegar Zagłady” nic nie zmienia w świecie bohaterów. Możecie przejść obojętnie koło tego tytułu i nie dostrzeżecie zmian w innych seriach.

Całkiem sensownie prezentowały się poboczne wątki, zwłaszcza konflikt wymierzony w obrońców świata DC. Historia zasługuje na rozpisanie jej w osobnym elseworldzie. Szkoda, że nikt tego nie uczynił. Pozostałe wątki cechuje klimat detektywistyczny – odkrywanie poszlak, zbieranie puzzli, łączenie jednego z drugim, analizowanie i wyciąganie wniosków. Wszystko jest ciekawe i z zainteresowaniem przyglądałem się, w jakim kierunku pójdą sprawy. Całość jest jednak mocno przegadana, a wszystkiego zbyt dużo, żebyśmy mieli tu logiczny ciąg. Johns doszedł do podobnego wniosku starając się w pewnym momencie połączyć jednego z drugim i nadając sens, zwłaszcza głównemu wątkowi. Nie powiem, jakiś sens jest ale nie taki, jakiego się czytelnicy spodziewali.

Problem widzę również w zachowaniu ważnych dla historii postaciach: Batman od tak wita obcego mu Rorschacha, który zakradł się do jego jaskini; Luthor nie zauważa, że jakiś typek wkradł się do jego biura; Komediant pojawia się dosłownie z dupy, żeby swoim zachowaniem podkreślić niedorzeczność sytuacji, a później nie robić nic konkretnego; Superman, który przez większość komiksu jest nader nieaktywny wobec zaistniałej sytuacji. Masa nielogicznych zachowań, które ciężko usprawiedliwić, ponieważ nie mamy pod to żadnych argumentów. Przemilczmy fakt, że systemy ochrony najbystrzejszych i najbogatszych głów na świecie są ślepe wobec gości z innego świata. O ile możemy jeszcze przymknąć oko na Veidta, tak na Rorschacha niekoniecznie. Najlepiej prezentuje się Joker, Mime i Marionette. Robią po prostu swoje będąc obojętnymi na resztę wydarzeń.

Na całe szczęście mamy Gary’ego Franka po stronie wizualnej. Rysunki są piękne. Zachowane proporcje, szkice dopracowane w najmniejszych detalach, utrzymanie designów postaci w klasycznym kiczowatym stylu, co nadało całości unikalności. O ile możemy kręcić nosem do warstwy fabularnej, o tyle do rysunków nie znajdziecie zastrzeżeń.

„Zegar zagłady” była nie lada wyzwaniem, któremu Johns podołał w pewnym stopniu. Komiks nie jest zły, choć ciężko mi go docenić, ponieważ całość jest strasznie przegadana. Oczekiwałem więcej konkretnej akcji, która zerwie kapcie z moich stóp. Niestety tak nie było, a finał nie poprawił tego. „Zegar zagłady” uważam za typowego przeciętniaka, który nie spełnia obietnic wydawnictwa. Bardzo lubię „Watchmen” i to było decydującym powodem, dla którego sięgnąłem po kontynuację. Przynajmniej rysunki są ładne 😉

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego. Komiks możecie nabyć w internetowym sklepie Egmontu.