Hellblazer. Tom 7

„Hellblazer” jest niezłą jazdą bez trzymanki po mrocznym świecie magii z różną tendencję jakościową. Przy serii siedziało kilka utalentowanych nazwisk, wprowadzających własne pomysły na otoczenie Constantine’a. Nie każda koncepcja pasowała mi, o czym dałem już znać w poprzednich tendencjach. Siódmy tom jest popisem umiejętności kolejnego gościa – Jamie’go Delano, wspieranego przez Ricka Veitcha. Czy dali radę?

W komiksie nie ma jednej dłuższej historii. Akcję możemy podzielić na parę tematycznych rozdziałów. Pierwszy z nich stawia maga przed zagładą świata. Praktykant magii sprzymierza się z Potworem z Bagien, przy okazji „pomagając” mu, aby stawić czoła czyhającemu złu. Historia wprowadza czytelnika w kolejny rozdział, podczas którego Constantine staje do walki z zakonem krzyżowców. Demonicznie jest od początku do samiuśkiego końca.

Constantine świetnie sprawdza się dla mnie w tematach czysto, mroczno magicznych. Muszą być demony, krwiście, obrzydliwie do granic absurdu, no i przede wszystkim nieprzewidywalnie z naciskiem na łepskość głównego bohatera. Inne koncepcje nie przemawiają do mnie (np. pomysły Azzarello z wyjątkiem akcji w więzieniu). Siódmy tom wpisał się w mój osobisty schemat. Demony pojawiają się, Constantine kombinuje na około, nie bojąc się grać nie czysto, zraża tym do siebie osoby, które i tak muszą mu pomóc, bo nie mają lepszego wyjścia. Delano i Veitch nie stawiali tylko i wyłącznie na demoniczne opowieści. Są przyziemniejsze wątki, na miarę Azzarello, które wyjątkowo oceniam pozytywnie. Obecność wątków jest wyważone, powiedziałbym nawet, że potrzebna jako tymczasowa, luźna pauza, przed potwornymi zmaganiami. Ah, zapomniałbym, ciężki klimat unosi się w powietrzu, przebijając z kartki do nozdrzy czytelnika.

Ilustratorów mamy trzech. Choć całość rysunków jest utrzymana w stylu charakterystycznym dla tamtej epoki, techniki artystów różnią się od siebie. Gołym okiem widać zmiany kresek, co zupełnie nie przeszkadzało mi, ale domyślam się, że znajdą się krytycy tego. Lubię stary styl rysunków komiksowych i byłem tu w pełni zadowolony. Preferuję taką kreskę od współcześniejszych metod. Przyczepiłbym się wyłącznie do ilości dymków narracyjnych, których było za dużo od pierwszej strony. Na tyle za dużo, że zacząłem mieć je w nosie i całkowicie olewać.

Siódmy tom „Hellblazer” nie zwalnia. Nowi autorzy utrzymali wysoką jakość powieści, i choć komiks jest grubaśną cegłą, to dosyć szybko się przez niego przechodzi, a akcja nie nudzi. Stanowcze „tak”, jeżeli chodzi Wam po głowie zakup komiksu.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego. Komiks możecie nabyć w internetowym sklepie Egmontu.