Injustice. Bogowie pośród nas. Rok pierwszy. Tom 1

„Injustice” raczej nikomu nie muszę przedstawiać. Jedna z najpopularniejszych gier o tematyce DC, o ile nie najpopularniejsza, która doczekała się kontynuacji i ogrywana jest po dziś dzień przez tysiące graczy – w tym i mnie. Gra, której popularność wykorzystało wydawnictwo po całej linii rozszerzając koncept o komiksowe prequele. Czekałem latami na polskie wydanie, ponieważ jestem fanem zarówno gry, jak i pomysłu. Czy opłaciło się czekać latami? Oj tak!

Komiksowy prequel przedstawia wydarzenia poprzedzające akcję z pierwszej części gry. Konkretniej o 5 lat wcześniej. Jesteśmy świadkiem tragedii, która dotknęła Supermana, ikonicznego bohatera DC symbolizującego wszystko, co najlepsze. Jest to zarówno początek jego dyktatury. Bezpośrednie i surowe wymierzanie sprawidliwości nie pasuje wszystkim bohaterom. Działania Supermana rodzą ruch oporu dowodzonego przez Batmana. Jednym słowem – początek wszystkiego, co uświadczyliście w grze.

Zarówno gra, jak i komiks, nie jest arcy ambitnym czy przełomowym tematem w świecie superbohaterów. Wszystko i tak sprowadza się do wzajemnego obijania mord. Co wyróżnia koncept na tle innych? Myślę, że bezwzględność superbohaterów, którzy w końcu działają tak, jak nie jeden czytelnik zastanawiał się, jakby to się wszystko toczyło gdyby bohaterowie nie oszczędzali złoczyńców. Temat jest ciut przekoloryzowany przez Taylora, ale nadal spójny z portretami bohaterów tworzonymi od kilkudziesięciu lat. Taylor idzie o krok dalej i dodaje trochę luzu, trochę nieszablonowych relacji między bohaterami, wykorzystując w swojej historii nawet mniej popularne postacie np. Kapitan Atom – dziękuję, że któryś ze scenarzystów przypomniał sobie o potencjale tej postaci, podobnie Marsjanina (od lat słyszałem, że Marsjanin może rozłożyć czołowych superbohaterów na łopatki – tu udowodniono dlaczego).

Komiks lepiej przedstawia punkt widzenia każdego obozu, skłaniając do refleksji nad ich słusznością. Gra wprost pokazywała, że Superman postępuje źle, Batman jest tym dobrym, i tak powinniśmy myśleć. Komiks przedstawia różne sytuacje i cierpienia, na które bohaterowie nie są obojętni. Każda ze stron ma dobre intencje, do których dążą na własne sposoby. Swego rodzaju „civil war” o konkretniejszym powodzie konfliktu. Komiks nadaje nowy sens koncepcji, nie kładą wprost etykiek dobry/zły. Kto tu jest tym dobrym, a kto złym? Zależy od Waszej interpretacji. Nie mogę się jednoznacznie określić.

Na komiks patrzę z innej strony. Nie wyłącznie jako historię, w której jedna strona bohaterów leje po mordach drugą, bo „oni kuźwa nie mają racji, my wiemy lepiej”. Jest to historia o bohaterach, którzy mogą się zmienić pod wpływem tragedii oraz cierpienia otoczenia. Gra nie adaptowała tego tak dobrze jak zrobił to komiks. Gra prezentuje finalną formę, komiks tworzy całą podbudowę przedstawiając drogę, którą przeszedł jeden z głównych bohaterów zanim stał się bezwzględnym tyranem – oraz jego sojusznicy np. Diana bardzo zmieniła się od pierwszych stron do ostatnich. Dobrze zostało to ukazane. Oczywiście, można kręcić nosem, że Superman jest harcerzykiem i tak by nie postąpił. Ale z drugiej strony, dlaczego nie? Superman jest „człowiekiem”, a nie każdy człowiek znosi tragedię tak dzielnie jak Gordon w „Zabójczy Żart”. Gdyby w świecie było tak kolorowo, nie potrzebowalibyśmy całej masy speców stawiających na nogi zdrowia psychiczne.

Komiks jest mosiężny. Serio. Koncept poprzedzający grę liczy łącznie „5 lat” (czyt. 5 tomów) składających się po 36 numerów (grubiej zebrane w 12-13 numerów) – przynajmniej w odniesieniu do recenzowanej pozycji. Kawał grubego komiksu, którego czytanie nie sprawia najmniejszego problemu. Taylor nie jest typem scenarzysty zasypującego czytelników masą ciężkostrawnych dialogów czy zbędnych wątków. Jest konkretnie, na temat, bez zbędnego przeciągania strun, do tego luźno i dialogi napisane prostym językiem. Nie zabrakło emocjonalnych, nieprzewidywalnych momentów, które raz bawiły, raz jarały, innym razem wyciskły łzy ze smutku – ostatnie odnosi się do najmniej przewidywalnych zgonów.. Spełnione są wszystkie warunki, dzięki którym wciągniecie komiks w jeden wieczór. Multum akcji i nieprzewidywalnych zwrotów temu sprzyja.

Od strony graficznej nie jest zjawiskowo, nie jest też źle. Proste rysunki kładące nacisk na uchwyceniu dynamiki i akcji, niż przykładaniu uwagi do zachowania szczególików czy proporcji. Doceniam, że twórcy nie ograniczali się, czego efektem są brutalne akcje dodające wydźwięku decyzjom bohaterów (kilka momentów długo będę pamiętał). Również doceniam, że twórcy zachowali koncepty wizerunków znanego z gry – jedne z moich ulubionych, więc byłem w pełni zadowolony. Z wyjątkiem Harley, która jest niepotrzebnie przeseksualizowana.

Jestem wielkim fanem gry i koncepcji „Injustice”. Twórcy zrobili kawał zajebistej roboty tworząc elseworld, który był bliski moim wyobrażeniom. Komiksowy prequel trzyma klimat głównej serii i sensownie robi podbudowę pod akcję z gry, dodając różne wątki nieporuszone w grze. Nie mogę się doczekać kolejnych tomów. Już teraz było nieźle i konkretnie, dalej może być tylko lepiej. Pozycja broni się jako spin-off gry oraz samodzielnie stojąca pozycja. Komiks polecam zarówno fanom gry, jak i czytelnikom, którzy jeszcze nie mieli okazji jej ograć.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego. Komiks możecie nabyć w internetowym sklepie Egmontu.