Stan przyszłości. Batman

Po hucznych imprezach przychodzi czas refleksji. Takim momentem w komiksowym świecie DC jest „Stan przyszłości” (org. „Future State”) czyli wybiegnięcie o kilka lat w przód i spojrzenie na alternatywną przyszłość, która mogłaby nastać po „Death Metal”. Czy traki projekt ma sens? Ciężko ocenić.

„Stan przyszłości. Batman” nie jest pełnoprawnym komiksem. Jest to zbiór krótkich historii poświęconych różnym postaciom mieszkającym w Gotham. W jednej obserwujemy próby Catwoman uratowania więźniów (sieroty i bezdomni z Gotham) Magistratu, w innej Harley Quinn współpracującej z Scarecrownem i Magistratem, aby złapać przestępców, w jeszcze innej śledząc poczynania nowego, czarnoskórego Batmana, który działa w Gotham podczas nieobecności głównego Batmana, bo mu się zmarło, ale nie do końca.

Nie ogarniacie sensu historii skrótowo opisanych powyżej? Nic nie szkodzi. Urok poznawania akcji z alternatywnych rzeczywistości. Każdorazowo jesteśmy rzuceni w środek akcji, które zebrane do kupy dają nam pełny obraz Gotham w futurystycznych czasach. Czasach, kiedy to Magistrat, ochroniarskie korpo, w kroczyło do Gotham i od tej chwili pilnuje prawa dosyć surowo podchodząc do zamaskowanych. Choć historie bazują na ciekawych konceptach, dając unikalne doświadczenie w Gotham, przy którym odnajdą się osoby lubiące klimaty cyberpunka (futuryzm, neo gotham, zwał jak zwał) to ilość namnażających się pytań może popsuć satysfakcję z lektury. Każda historia stawia ważne pytania odnośnie sytuacji, rozwiązań, zachowań, na które nie znajdziemy tu odpowiedzi. Najlepiej obrazuje to historia z czarnoskórym Batmanem: Gdzie jest TEN Batman? Skąd się wziął NOWY Batman? Jaka jest przeszłość NOWEGO Batmana? Co stało się w jego przeszłości, że grzech go śledzi? Co to za drama rodzinna? I jeszcze więcej pytań, na które odpowiedzi nie poznacie.

Choć historie stawiają mnóstwo pytań, to nie można odmówić im rozmachu i radości płynącej z akcji. Dobrze bawiłem się na każdej z nich i porwałem się w wir historii dopingując bohaterom na kartach komiksu. Niektóre z pomysłów były świetne i szkoda, że nie doczekały się pełnoprawnego rozwinięcia np. historie o Catwoman, Harley Quinn, a nawet TYM Batmanie. Pewnym wyjątkiem od reguły jest niewymieniona na okładce historia zatytułowana „Rycerza z Arkham” (to nie jest błąd wydawnictwa Egmont, spokojnie), która jest powieleniem schematu z „The Suicide Squad” z niewyjaśnionym zachowaniem występującym tam bohaterów.

Zbiór historii oznacza, że w ich proces twórczy zaangażowano mnóstwo artystów. Historii łącznie mamy pięć, a każda z nich ma swojego scenarzystę i rysownika. Spokojnie, każdy z nich dał radę i dostarczył nam historię na poziomie. No, w takim zestawieniu lepiej wypadają artyści, ponieważ scenarzyści musieli ograniczać swoje pomysły do minimalnej formy, aby zmieścić się w limicie 40-50 stron. Wyjątkiem były historie o głównych Batmana liczące do 4 zeszytów (standardowo były po 2), ale to i tak za mało na wszystko. Album grubiutki, około 390 stron, bez materiałów dodatkowych, chyba że wystarczą Wam dwie strony ściśniętych miniaturowo okładek.

Dla kogo jest ten komiks? Dla osób, które lubią ciekawostki w formie alternatywnych historii/światów/przyszłości/czegokolwiek. Pod takim kątem historie sprawdzają się jako luźniejsze koncepty, momentami nawet ambitnymi, z dozą rozrywki. I tylko w takiej formie. Nie są to pełnoprawne komiksy, które obroniłyby się przede wszystkim fabularnie z prostego powodu – brak zarysowania pełnego tła fabularnego, co jest pieruńsko istotne.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego. Komiks możecie nabyć w internetowym sklepie Egmontu. Wydawnictwo nie miało wpływu na materiał