Stowarzyszenie Sprawiedliwości. Przyjdź Królestwo Twoje. Tom 1

„Stowarzyszenie Sprawiedliwości. Przyjdź Królestwo Twoje. Tom 1” jest bezpośrednią kontynuacją wydarzeń przedstawionych w 50 tomie kolekcji DC od Hachette oraz „Kingdom Come”. Nie polecam sięganie po nowość Hachette bez znajomości poprzednich wydarzeń, ponieważ komiks nie będzie dla Was w pełni przystępny. Umkną Wam obawy Supermana będące punktem wyjściowym nowej historii, nie rozumiecie relacji między bohaterami i ich osobistych problemów. O jakich obawach Supermana mowa?

Komiks zaczyna się kameralnie. Lokalny pożar, superbohaterowie tłumnie lecą, żeby uratować cywili. Starman strzela popis próbując ugasić pożar małą czarną dziurą. Bohater stracił kontrolę nad mocami i dziura przemieniła się w tunel czasoprzestrzenny, przez który przeszedł siwy Superman z „Kingdom Come”. Obecność drugiego Supermana na ziemi budzi obawy społeczeności, ponieważ pamiętając przeprawę z bohaterem o identycznym wyglądzie. Tylko, że Kal-El ma dobre zamiary i ochodzo dzieli się doświadczeniami ze swojej ziemi, które alarmują superbohaterów, że podobny bieg wydarzeń może mieć miejsce u nich. Zaczynają badać sprawy.

Komiks bardzo podobał mi się. Główna zasługa leży po dobrze wykorzystanym motywie multiwersum. Nie cierpię współczesnego wykorzystywania konceptu przez DC i Marvela, które sprowadza się do widowiskowego mordobicia z małą liczbą treści. Geoff Johns sięga po motyw i bawi się wewnętrznymi traumami bohaterów i tragediami. Badania śladów przebiega powoli, przypominając typowe śledztwo. Bohaterowie odnajdują nowe tropy, a napięcie jest budowane stopniowo. Całość powoli nabiera rozpędu, co skutecznie zadziałało w moim wypadku, żeby zainteresować mnie rozwojem wydarzeń i ustosunkować się do bohaterów. Historia wydaje się oczywista do punktu kulminacyjnego, który obraca całość o 180 stopni w myśl alternatywnego, oryginalnego zakończenia. Właśnie w tym momencie pojawia się motyw religijny, który w przeciwieństwie do „Kingdom Come” wykorzystano praktycznie. Podobało mi się pokazanie jak konkretne działania wpływają na postawy ludzkie i superbohaterów. Jak pewne jednostki potrafią zmienić swój punkt postrzegania, wartości, kiedy coś zmienia się w ich życiu. Jest to całkiem bliskie temu, co możemy spotkać w naszym życiu. A może nawet osobiście się z tym utożsamić?

Podobało mi się, że w nurcie całej sprawy Johns nie zapomniał o postaciach. W dalszym ciągu poświęca im uwagę budując relacje, pokazując emocje. Najlepiej widać to po Supermanie, który spotyka bohaterów martwych z jego ziemi. Są to co prawda krótkie spotkania, ale bardzo intensywne w emocje. Najwięcej czasu poświęcono Supermanowi i Power Girl, co było świetnym rozwiązaniem budującym tragedie ich obojga. Scenarzysta przypomina mi, czytelnikowi, co utracili w życiu, żeby mocniej wybrzmiała końcówka komiksu. Tego się spodziewałem.

Choć komiks mogę chwalić w wielu miejscach, to czułem się zawiedziony wprowadzeniem nowych postaci. Liczna ekipa z poprzedniego tomu została rozbudowana o 3 postacie. Uważam, że tylko Jennifer, córkę Black Lightninga, wprowadzono sensownie i wykorzystano w całej historii. Już na wstępie pokazano w jakim środowisku postać wychowywała się, z jakimi trudnościami mierzyła się, potem przeszliśmy do budowania relacji z JSA i na koniec wykorzystano ją w akcji. Jej obecność była wyważona, żeby móc nabrać do niej ustosunkowania. Przeciwnie do wnuka Rosvelta czy Amazing Mana, których pokrótce przedstawiono, a ich udział w historii sprowadzał się do kilku zbędnych, nic nie wnoszących linijek tekstu. Zabrakło mi ciekawszego przedstawienia postaci i wykorzystania. Przykład wnuka Rosvelta pokazuje, że postać pojawiła się w komiksie wyłącznie jako zapychaczowe „Twój dziadek zrobił to i to, teraz się odwdzięczymy” zamiast zwracać uwagę na potencjał bohatera. Właściwie nie jestem w stanie powiedzieć po odłożeniu komiksu, co tak właściwie ta postać potrafi, że dołączyła do grona superbohaterów.

Rozczarowany czułem się pod koniec komiksu, jeśli chodzi o udział siwego Supermana. Cały komiks budowany jest na jego doświadczeniach. Obecność Supermana jest zauważalna na każdym kroku nie pozostawiając żadnych wątpliwości. Tak kolorowo nie było w punkcie kulminacyjnym. Nagle postać znika w tle, wyłącznie zapełnia panel, nawet nie ma nic do powiedzenia. Nieoczekiwany obrót sytuacji szokuje nie tylko jego, ale i mnie, nie mogąc znaleźć punktu zaczepnego „ale dlaczego tak jest?”. Choć nie pasowała mi rola Supermana pod koniec, to nie traktuję jej jako wady komiksu. Powodem jest podział całości na dwie części. Wychodzę z założenia, że to tylko chwilowy przestój postaci. Obym się nie mylił!

Podobały mi się rysunki. Prezentują podobny poziom, co w 50 tomie. Dokładne, szczegółowe prace zachowujące proporcje. Szczególnie robiły wrażenia dwustronicowe plansze, których było całkiem sporo.

Świetny komiks, polecam go z całego serca! Tylko pamiętajcie o historiach go poprzedzających.