Batman. Stan strachu

Piąty tom Batmana jest ostatnim napisanym przez Jamesa Tyniona IV. Końca dobiega seria, którą zacząłem bardzo cenić przy okolicach wojny z Jokerem. Czy James Tynion IV żegna się w dobrym stylu? Raczej tak.

Batman. Stan Strachu” kontynuuje wątek zapoczątkowany w poprzednim albumie. Strach na Wróble złapał Batmana i szykuje dla niego nieprzyjemne zabawy. W tym czasie Peacekeeper robi rozróby na przedmieściach, Magistrat staje na głowie nie wiedząc jak ogarnąć sytuację, natomiast członkowie Batrodzinki podwijają rękawy i biorą się do pracy. Dzieje się bardzo dużo, ale czy kogoś to dziwiło? Urok kończenia serii z przytupem.

Główna intryga spodobała mi się. Pierwszym elementem na plus był kierunek prowadzenia Stracha na Wróble. Crane korzysta z nowych technik straszenia, które czerpią z naszej rzeczywistości. Techniki działają rozwojowo w ujęciu postaci i swoim przekazem potrafią skłonić do przemyśleń np. stosowanie dezinformacji siejące panikę wśród mieszkańców Gotham – dobrze znany nam motyw? Powinien po czasach wojennych czy pandemicznych.

James Tynion IV od początku narzuca szybkie tempo akcji. Dzieje się naprawdę dużo, a efekt znużenia omija nas, ponieważ autor przechodzi w wielowątkową historię. Sprawnie wprowadzono do konfliktu inne postaci, każda z nich otrzymuje własny wątek lub przysłowiowe „5 minut”, żeby się wykazać – nie zabraknie Oracle walczące zza klawiatury czy Ghost Makera z Harley Quinn broniącej ogrodu Ivy. Całość utrzymano w przyziemnym klimacie czego następstwem jest unikanie zmyślnych supermocy, multiwersum lub zagrożeń natury potwornej.

Niestety mówimy o jednym z wielu wydarzeń. Co mam konkretnie na myśli? Akcja, akcja i jeszcze raz akcja. Mniej we wszystkim budowania historii, więcej widowiskowych wygibasów, gdzie Jorge Jimenez błyszczał (a raczej jego rysunki). Nie jest to lubiane przeze mnie rozwiązanie, ponieważ po wszystkim mam odczucie, że działo się dużo, a właściwie to niewiele. Całość można skrócić w kilku zdaniach. Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem byłoby poświęcenie więcej czasu na rozbudowaniu kilku niezłych patentów zamiast brnąć w nurt akcji np. motyw dezinformacji występował na początku każdego zeszytu, niestety ograniczono go do powtarzania tych samych informacji zamiast spersonalizować atak na mieszkańców Gotham.

Bardzo nie podobało mi się, że polskie wydanie unika masy tie-inów wydanych w ramach wydarzenia. W środku nie znajdziemy zeszytów z „Harley Quinn”, „Catwoman” czy „Nightwing”. Braki odczujecie, ponieważ od pewnego momentu historia była wielowątkowa. Bez tie-inów nie znamy wydarzeń związanych z tymi postaciami, a każda z nich ma wkład w finał historii. Zdaję sobie sprawę, że amerykańskie, zbiorcze wydanie cierpi na podobny defekt. Jednak wada to wada, trzeba ją nagłaśniać.

James Tynion IV przyzwyczaił nas do pewnego poziomu w swojej serii. Uważam, że utrzymał go do samego końca. Autor ma świetne pomysły i potrafi przekuć je na rozrywkę dostarczającej masy radości. Nie jest to rozrywka pozbawiona wad. Na ile będą one odbierały przyjemności w trakcie czytania? Kwestia indywidualna, u mnie tylko trochę obniżyło.

Dziękuję wydawnictwo Egmont za przekazanie komiksu do recenzji. Wydawca nie miał wpływu na recenzję.