Mister Miracle #1-9

Mimo pokaźnego rozrostu rynku komiksowego w Polsce wciąż istnieją bohaterowie, którzy pojawiają się rzadko, a jeśli już, to w komiksowych zbiorowych, gdzie nikną pośród całej czeredy kolegów i koleżanek po fachu. Tak jest z Mister Miracle’m, który odstaje wyraźnie od archetypu herosa i jest przedstawicielem tej części świata DC, która u nas jest dość słabo znana. Odrodzenie wydawane przez Egmont mogłoby być wspaniałym pretekstem do wydania mniej znanych tytułów jak Mister Miracle Toma Kinga. I choć obecnie seria nie została zamknięta, to już można napisać o niej kilka słów. Jest ona bowiem nieco inna niż większość superbohaterskich serii, a jednocześnie przedstawia tę część świata DC Comics zwana Czwartym Światem, w której wykreowaniu ogromny udział miał legendarny Jack Kirby, a która nieczęsto gości w zbiorowej świadomości czytelników.

Kilka słów o głównym bohaterze. Pod pseudonimem Mister Miracle kryje się Scott Free i nazwisko to jest jak najbardziej adekwatne do charakteru i zdolności. Bohater ten to ekspert od ucieczek wszelkiej maści i nawet więzienia Apokolips nie stanowią dla niego wielkiego problemu. Scott miał nieprzyjemność w nich przebywać, będąc częścią dilu między Darkseidem a Wszechojcem z Nowej Genezy. Aby zapobiec dalszym wojnom, obaj panowie postanowili wymienić się potomkami. I o ile Orion, syn władcy Apokolips, wychowywany był w godny sposób, tak Scott miał się nieco gorzej, trafiając do iście piekielnego sierocińca Babci Samo Dobro, co nie przeszkodziło mu finalnie stać się bohaterem Nowej Genezy.

Tom King rozpoczyna historię z przytupem. Oto heros próbuje popełnić samobójstwo, a dalsze wydarzenia otwarcie nie wskazują, czy umknął śmierci, czy wszystko jest jedynie przedśmiertnymi majakami. Ale to dopiero początek niecodziennej wizji autora odrodzeniowego Batmana i nagrodzonego nagrodą Hugo Visiona. Scott, na co dzień żyjący u boku swej żony Big Bardy zostaje wezwany na Nową Genezę, gdzie zmierzyć się musi ze swoim dziedzictwem i nowym władcą jego ojczyzny- Orionem. Bohater ten nie jest łatwym zwierzchnikiem i jego stosunek do Mister Miracle’a najłagodniej można by określić jako oschły. Jakby tego było mało, Big Barda zachodzi w ciążę, a dzielenie obowiązków świeżo upieczonego ojca a jednego z kluczowych dowódców wojsk Nowej Genezy nie należy do najłatwiejszych zadań. Wisienką na torcie jest pozycja dyplomaty i pertraktacje pokojowe z samym Kalibakiem.

King posiada ogromny talent do świeżego ukazywania postaci. Orion czy w szczególności Babcia Samo Dobro to tego najlepsze przykłady. Wspomniana demoniczna seniorka to jedna z najbardziej okrutnych postaci Apokolips, lecz w interpretacji autora posiada pierwiastek dobrotliwej babuni. Ten jawny kontrast sprawił, że traktowana przeze mnie jak trzecioligowa postać, zagościła w moim sercu i liczę, że może i w przyszłości ktoś pomyśli nad kontynuacją tego sposobu ukazywania Babci Samo Dobro. Jestem zwolennikiem realnego ukazywanie superbohaterów, nawet jeśli nie w mrocznym stylu Franka Millera i Alana Moore’a, to przez pryzmat, który zdejmie maskę egzaltowanego idioty w trykocie. King czyni to bardzo dobrze, sprawiając, że Free wydaje się dość przeciętnym człowiekiem, którego los wrzucił w niecodzienne okoliczności.

Dobry rysownik rozumie, iż jego ilustracje nie powinny być wyłącznie suchym zobrazowaniem wizji scenarzysty, a opowieścią współgrającą z tekstem. Mitch Gerads wie o tym doskonale i oszczędnymi, nader mało superbohaterskimi kadrami wspomaga Toma Kinga w realizacji, a przy tym tworzy swoją linię narracyjną. Częste plansze z Scottem i Big Bardą w czynnościach prozaicznych czy drobne eastereggi, jak choćby koszulki bohatera. Oto współczesny superbohater. W przerwie między wojną z armią Apokolips przewija i opiekuje się swym maleństwem i obie te czynności robi dobrze. Wszystko to przeplatane jest tajemniczym, czarnym kadrem z napisem „Darkseid is”, przewijającym się przez całą serię.

Seria ma liczyć dwanaście zeszytów, obecnie wydano dziewięć, z kolei dziesiąty światło dzienne ujrzy lada dzień. Gorąco liczę na to, że cykl pojawi się także u nas. Nie tylko Ligą Sprawiedliwości DC stoi i Egmont dbający o godną reprezentację pozycji z Vertigo nie powinien zapomnieć, o co ambitniejszych tytułach superbohaterskich. Nie jestem fanem zeszytówek, rzadko również kupuje serir anglojęzyczne, oczekując wydania polskiego, lecz Mister Miracle Kinga to pozycja, którą nabywam regularnie, co świadczy o jej poziomie i doskonałości.