Reign of the Supermen (2019) – Recenzja

„Reign of the Supermen” to bezpośrednia kontynuacja filmu „The Death of Superman”, który miał premierę w zeszłym roku, a także kolejną z produkcji uniwersum filmów animowanych świata DC zapoczątkowanych przez „Justice League: War”.  W całej serii mieliśmy już do czynienia z kontynuowaniem niektórych wątków, jednak po raz pierwszy spotykamy się z bezpośrednim sequelem.  Tim Sheridan i Jim Krieg tworząc scenariusz skupili się głównie na ostatnim wątku fabularnym „Śmierci Supermana” (z której film zaczerpnął tytuł), zahaczając jedynie luźno o „Funeral for the Friend” (który moim zdaniem jest najciekawszą częścią tej sagi). Czy Samowi Liu udała się zatem kontynuacja najlepszej animacji DC ostatnich kilku lat?

Od śmierci Supermana minęło pół roku. Świat zdaje się powoli ruszać do przodu, lecz Lois Lane dalej opłakuje swojego ukochanego. Zbliżyła się za to do rodziców Clarka oraz do Wonder Woman, z którą wcześniej spotykał się Kent  Nie oznacza to jednak, że Metropolis zostało bez opieki, bo w mieście pojawiło się czterech pretendentów do miana Człowieka ze Stali.

  • Pierwszym z nich jest John Henry Irons, pracownik budowlany uratowany przez Supermana podczas inwazji Ocean Mastera na powierzchnię w filmie „Justice League: Throne of Atlantis”. Posiadając inżynieryjną wiedzę, John stworzył zaawansowany i trwały pancerz, w którym stara się powstrzymać przestępstwa na całych społecznościach, takich jak rozbijanie szajek narkotykowych.
  • Drugi to klon Supermana stworzony przez LexCorp. Klon posiada te same zdolności co pierwowzór, jednak jest wyraźnie młodszy od pierwowzoru. A nastoletni wiek pociąga za sobą lekkoduszność i brak powagi w swoich działaniach, bo Superboy (jak nazywają go media, czego on nienawidzi) woli kręcić filmy na YouTube i robić sobie selfie z fankami.
  • Kolejnym jest tajemniczy mężczyzna który do złudzenia przypomina Supermana za wyjątkiem żółtych okularów które nosi. W odróżnieniu do zmarłego herosa, ten posiada zdolność do strzelania laserami z rąk i wykorzystuje ją, by na dobre pozbywać się przestępców.
  • Ostatni jako jedyny podaje się za TEGO Supermana i odwiedza nawet Lois, by przekonać ją, że jest tą osobą którą kochała. Z tym wyjątkiem, że wiele części jego ciała zastępują mechaniczne kończyny i usprawnienia, a choć jego twarz jest twarzą Clarka, nawet ona w dużej części przypomina metaliczny szkielet.

Szybko okazuje się, że prawie każdy z nich ma jakieś ukryte sekrety, a poza Steelem żaden z nich nie podaje się za tego kim na prawdę jest. Kiedy jednak mechaniczny Superman postanawia obdarzyć ochotników technologią, która zapewnia im supermoce jasnym staje się, że jego zamiary są jeszcze bardziej złowieszcze niż podejrzewa zarówno Lois jak i Liga.

Chociaż nie jestem fanem Supermana to z niecierpliwością czekałem na ten film. Kiedy mówi się o śmierci Człowieka ze Stali przed oczami większości z nas staje pojedynek z Doomsdayem. Widz, który raczej ogląda niż czyta, teraz po raz pierwszy może zobaczyć co stało się po śmierci ostatniego syna Kryptona i jak to się stało że ponownie zaczął kroczyć po Ziemi (chociaż raczej pasowałoby tutaj „latać nad Metropolis”). Chociaż film podobnie jak „The Death of Superman” nie jest bezpośrednią ekranizacją komiksu i zmienia sporo elementów układanki, to ze smutkiem muszę powiedzieć, że pozycja nieco mnie rozczarowała. Przede wszystkim praktycznie pominięty został cały segment „Funeral for a Friend”, w którym w komiksie widzieliśmy jak różne postacie zareagowały na śmieć Supermana. Najbardziej wzruszająca i emocjonalna część historii została sprowadzona do 10 minut, traktujących głównie o Lois z praktycznie gościnnym występem rodziców Clarka i rozmowie z Wonder Woman. Cat Grant, Bibbo Bibbowski i Jimmy Olsen pojawiają się tylko na kilka sekund. Mam też problem z przedstawieniem czterech pretendentów do miana Supermana. Oglądając film miałem wrażenie, że w tych 90 minutach zabrakło czasu na pokazanie nam co kieruje każdym z nich i poświęcenia każdemu z nich czasu na kilka samodzielnych działań. W efekcie bliżej przedstawieni nam zostają tylko mechaniczny Superman i do pewnego stopnia Superboy. Akcia filmu leci na łeb na szyję i choć w dalszej jego części to tempo pasuje, początek bardzo traci i oglądając animację mamy wrażenie że Steel i Eradicator zostali wciśnięci nieco na siłę. Dodatkowe 30 minut zdecydowanie przydałoby się tej produkcji.

Jak już wspomniałem „Reign of the Supermen” to nie bezpośrednia ekranizacja komiksu, co wyraźnie widać w jego drugiej połowie. Choć główny antagonista pozostał ten sam, postać z którą się sprzymierzył została zmieniona na kogoś, kogo poznaliśmy już w tej serii filmów. Co więcej, scenariusz pomija pewien ważny element tej historii związany z Green Lanternem, lecz było to raczej zrozumiałe biorąc pod uwagę, że animacja przeznaczona jest także dla młodszej widowni. Zakończenie również znacząco różni się od oryginalnego, lecz odsłania przed nami karty co do dalszych filmowych planów WB Animations.

Podsumowując, jeżeli nie znacie komiksu na którym bazowany jest film, będziecie bawili się bardzo dobrze, lecz jeżeli znacie te postacie i widzicie skróty na jakie poszła ta produkcja, możecie poczuć się produkcją nieco zawiedzeni, ale film wprowadza na tyle istotne zmiany w fabule, że również możecie czuć się zaskoczeni. Jeśli należycie do tej pierwszej grupy, możecie podwyższyć ocenę o jeden punkcik.

OCENA: 6/10