Batman Ziemia Jeden tom 1

DC Comics lubi podstawiać sobie nogę. Odnoszę bowiem wrażenie, że czyni tak właśnie teraz, gdy przemiany z „Doomsday Clock”, czy nadchodzącego „Hell Arise” zdają się do siebie nie do końca ze sobą współgrać. Jak wszystko się ostatecznie rozwinie? Zapewne dowiemy się niedługo. W tym czasie warto przyjrzeć się linii wydawniczej znanej jako „Ziemia Jeden”. Dziś zapewne byłaby ona przyłączona do „DC Black Label”, gdyż posiada wszystkie cechy potrzebne do przynależności do tej kategorii. To mroczniejsza, odświeżona wersja klasycznych początków superbohaterów DC.

Przygody Mrocznego Rycerza zazwyczaj są nieco mniej nasączone superbohaterskim zapaszkiem. Batman jest postacią o bardziej rozbudowanej psychice niż większość towarzyszy broni, a przeciwnicy, choć często są groteskowi i cudaczni, to pomimo tego są bardziej ludzcy i naturalni. Założenia „Ziemi Jeden” są więc dla niego stworzone. Dostajemy wizję, w której burmistrzem Gotham jest Oswald Cobblepot. Mniej pokraczny niż w standardowych komiksach, za to o wiele mocniej budzący przestrach swym chłodnym, gangsterskim okrucieństwem. Na jego drodze staje Thomas Wayne, człowiek, który chce oczyścić miasto z korupcji i zepsucia. Dalej wszystko przebiega zgodnie ze schematem. Zaułek, pistolet, perły i trauma, która sprawi, że rozkapryszony dzieciak z dobrego domu stanie się Batmanem. Po latach widzimy więc Bruce’a Wayne’ a już w charakterystycznym stroju, lecz coś tu nie gra…

Myśląc o Batmanie widzimy człowieka, który kładzie na łopatki Supermana i swą co noc sieje postrach wśród kryminalistów Gotham. Geoff Johns nieco pozbawił herosa jego mrocznej dostojności. Tutejszy Batman częściej obrywa, niż spuszcza komuś łomot, a każdy jego wzlot kończy się bolesnym upadkiem. Dosłownie. Zupełnie inaczej jest z Alfredem. Dystyngowany, troskliwy przyboczny zmienia się w szorstkiego, groźnego weterana, oceniającego bardziej zjadliwie wybryki podopiecznego niż oryginał. A to tylko część dobrych modyfikacji, jakie wprowadził Johns.

Gary Frank pracował z Johnsem przy tytułach z Supermanem, a ostatnimi czasy panowie zakończyli „Doomsday Clock”. Rysownik ten odnajduje złoty środek między realizmem i komiksowym heroizmem, ale w Batman tom 1: Ziemia Jedenidzie w inną stronę. Gotham przypomina skrzyżowanie Chicago i Nowego Jorku z kina policyjnego lat 80 i 90. Panoszący się gangsterzy i skorumpowane władze. Dodajcie do filmowego „Jokera” z dwie dekady i macie Gotham z „Ziemi Jeden”. I myślę, że gdyby twórcy głównej serii „Batmana” sięgnęli po ten wzór, to wyszłoby im tylko na dobrze. Niezapomniany kadr z Batmanem leżącym w odpadkach czy złymi glinami Bullockiem i Gordonem są dla mnie najlepszym wyrazem zamysłu Johnsa.

Koncepcja „Batman: Ziemi Jeden” jeszcze żyje. To dobra wiadomość, gdyż mimo wielu zawirowań na scenie świata DC w niej możemy znaleźć w miarę spokojną przystań. Obecnie w ramach „DC Deluxe” Egmont wydał jedynie dwa tomy „Batmana”. Kto wie? Może niebawem zobaczymy innych herosów w tym wydaniu, tym bardziej że trzeci tom został zapowiedziany przez autora.

Dziękujemy księgarni Gandalf za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
Komiks i inne pozycje superbohaterskie znajdziecie w tej kategorii sklepu internetowego.