Batman. Klątwa Białego Rycerza

Sean Murphy dostał wolną rękę w kreowaniu własnego „verse” goszczącego w ramach DC Black Label. Pierwszy tom szybko roztopił serca czytelników. W tym moje. Świeża, jak na przygody Batmana, koncepcja z niezłą szatą graficzną. Za jedno i drugie odpowiada Murphy. Mocno wyczekiwałem kolejnego tomu, w duchu modląc się, żeby tym razem poszło w inną stronę niż drama Jack/Joker.

Moje modły spełniły się. Joker jest, ale poszedł w odstawkę. Napędza główną historię bez bycia jej punktem centralnym. Batman przymierza się, żeby publicznie zrzucić ciążący go kaptur. Nim to zrobi, na światło dzienne wychodzi tajemnica Gotham skrywana od setek pokoleń. Tajemnica wywracająca fundamentami Gotham (w przenośni) oraz światem głównego bohatera (tu już nie w przenośni). W aferę wkręcony jest Azrael, którego od dawna mi brakowało – szczególnie dobrze napisanego.

Kolejna dobra historia Murphy’ego, która spotkała się z pozytywnym odzewem czytelników. Murphy świetnie korzysta z braku barier po stronie głównego uniwersum. Jego pomysły są świeże i przekonujące. Świeże, ale i mocno naciągane. Nie przekonuje mnie sposób ujawniania tajemnic, które jak się okazuje, były na wyciągnięcie ręki – dziwne, że dopiero po takim czasie ktoś coś tam zauważył. Przymykając oko na wszelkie naciągnięcia – mamy solidną i fajnie opowiedzianą historię. Motywy spoko, bohaterowie ciekawie rozpisani z małymi wyjątkami. Wśród wyjątków na czele prowadzi Nightwing, który jest koszmarnie napisaną postacią – przywitajcie najmądrzejszego buca serii, Bullock przy nim to kawał fajnego romantyka.

Nim przejdę do chwalenia rysunków Murphy’ego, krótko o irytującym mnie trójkącie – Batman&Joker&Harley. Było tego mało, ale i tak było. Murphy przeniósł tą minimalną szczyptę wątku Harley i Joker, który był tu potrzebny jak psy klapki. Na szczęście szybko się skończyło. No czy takie szczęście… Relacja przeszła z jednej w drugą i stąd, nie wiedząc kiedy i jak, Bruce z Harley zaczęli dość dobrze się dogadywać. Relacja jest sensowniej przedstawiana niż przyczyny, które doprowadziły do tej więzi.

Murphy jest świetnym rysownikiem i nikogo nie zaskoczę pisząc, że kolejny raz dał popis. Artysta zalewa nas masą dynamicznych rysunków, skupiając się na jego ulubionych scenach. Czy coś w tym złego? Nie, bo skąd? Murphy przez lata obrał konkretny typ rysunków, który realizuje przy możliwych okazjach, co wychodzi mu świetnie – niejeden artysta powinien od niego zgapiać. Cenię, że Murphy nie poszedł na łatwiznę przy swoim elseworldzie i zaprojektował dosłownie wszystko od podszewki.

Na osłodę – one shot skupiający się na Von Freeze. Wow. Poważna historia w mrocznej oprawie. Wyciskacz emocji, który jest ciekawszy od końcówki głównej serii. Chętnie sięgnąłbym po coś dłuższego w takim wykonaniu.

Polubiliście „Białego Rycerza”? Niezależnie od „tak” czy nie”, „Klątwa Białego Rycerza” siądzie Wam bardziej. Ciekawsza i fajniej rozpisana historia z dobrymi dialogami, która ma kilka swoich gorszych, naciąganych momentów, ale nie zwraca się na nie przesadnej uwagi ze względu na otoczkę. Murphyverse rozwija się w dobrym kierunku, więc czekam na kolejne twory. Słyszałem o tytule dedykowanym Harley Quinn – sięgnę po niego, ale wyłącznie ze względu na Batmana i jego dalszy status, nie główną bohaterkę – Murphy pisze ją lepiej niż autorzy działający w głównym uniwersum, niestety zraża mnie jej relacja z Batmanem.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego. Komiks możecie nabyć w internetowym sklepie Egmontu.