Wonder Woman. Martwa Ziemia

DC Black Label głównie stoi wariacjami komiksowymi o Batmanie, Jokerze i Harley Quinn. Rzadko kiedy pojawiają się projekty o innych bohaterach, ale jak już są, to konkretne. Obiecująco zapowiadała się Wonder Woman. Martwa Ziemia”, która dosyć szybko ukazała się na polskim rynku wydawczym.

„Martwa Ziemia” jest nietypową historią w klimatach postapokaliptycznych. Diana wybudza się po kilkuset latach drzemki. Zaskakuje ją zrujnowana rzeczywistość, przepełniona różnego rodzaju hybrydami atakującymi ostatnie ludzkie osady. Zdezorientowana Diana łapie za miecz i staje do walki z bestiami, próbując ogarnąć, o co we wszystkim chodzi. Po trupach do celu.

To była ostra jazda bez trzymaki. Warren od samego początku wprowadził ponury, tajemniczy nastrój trzymający do ostatniej strony. Z każdej strony czuć zagrożenie, a oderwanie historii od głównego kanonu tylko podjudza ciekawość i niebezpieczeństwo świata – nie możemy być pewni toru, który potoczy się historia, i zapewniam Was, że nie przewidzicie wielu rozwiązań. Nie jest to szablonowa historia. Ciężko określić kto jest tu „złą stroną”, na pewnym etapie możecie mieć problem z opowiedzeniem się po jednej ze stron. Pojawiają się niełatwe moralniaki. Postacie zostały tu fajnie rozpisane i nawet najnudniejsze reprezentują sobą „coś”. Dawno nie czytałem tak dobrej historii w klimatach postapo. Wciągnąłem się od pierwszej strony, na raz wchłaniając całość – 200 stron to nie dużo, a podkreślę, że brak tu zapychaczy dialogowych – konkretnie i na temat.

Do komiksu podchodziłem dwa razy. Pierwszy wraz z pierwotną, zagraniczną datą premiery, no i teraz – z polskim wydaniem. Po pierwszej styczności nie byłem fanem artystycznych dzieł Warrena. Nie mój typ rysunków. Zmieniłem zdaniem z drugim podejściem. Brudne, surowe, niestaranne szkice pasuję idealnie do brutalnej i zdewastowanej rzeczywistości, nadając powieści odpowiedniego, mrocznego tonu. Strzał w dziesiątkę. Pewne momenty na długo zostaną ze mną.

Dodatkowy akapit owacyjny dla Warrena, który wprowadził przekoloryzowane głupotki rodzące się w wyobraźni wielu fanów – nie chcąc spoilerować, powiem tylko, że odwołuję się do arsenału głównej bohaterki. Parę naciąganych rozwiązań, które budziły takiego banan na twarzy, że aż chciało się wyć z rozkoszy. Lubię takie nieszablonowe rozwiązania, które doceniałem w serii jak „Bleach”, i cieszę się, że Warren zrzucił wszelkie hamulce i włożył coś takiego.

„Wonder Woman. Martwa Ziemia” jest mega elseworldem. Brakuje mi tak ambitnych odmużdżaczy, których powinno być więcej. Black Label stwarza okazję dla twórców i w pierś się biję z żalu, że tak mało dostajemy łakoci z innymi bohaterami. No nic, cieszmy się z tego, co dostajemy, a Wonder Woman jest pozycją wartą swojej ceny i czasu.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego. Komiks możecie nabyć w internetowym sklepie Egmontu.