The Batman (2022) – Recenzja od Macieja

Batman to postać, którą zna nie tylko każdy miłośnik uniwersum DC, komiksów, ale także filmu i szeroko pojętej popkultury. Przygody obrońcy Gotham mogliśmy oglądać już wielokrotnie zarówno na małym, jak i dużym ekranie. Jednak, jak to zazwyczaj bywa, raz było lepiej, a raz gorzej. Teraz, po kilku latach przerwy, bohater powraca na ekrany w filmie „Batman”, który wyreżyserował Matt Reeves. Czy podołał on wyzwaniu? Oj podołał. I to bardzo.

Zdaję sobie sprawę, że film „The Batman” widział już chyba każdy, kto był nim chociaż trochę zainteresowany. Jednak niedawna premiera w serwisie HBO Max sprawiła, że postanowiłem obejrzeć go raz jeszcze i przy okazji napisać recenzję. Ponieważ od premiery minęło już trochę czasu, w tekście postanowiłem zawrzeć niektóre fragmenty fabuły. Tak, będą spoilery. Jeżeli ktoś filmu jeszcze nie widział i nie chce psuć sobie seansu, to w tym miejscu proponuję zakończyć lekturę tego tekstu.

Batman działa w Gotham City od jakichś dwóch lat. Wśród przestępców wzbudza strach, a wśród policji antypatię. Wszystko zaczyna się komplikować jeszcze bardziej, kiedy w brutalny sposób zostaje zamordowany burmistrz miasta. Na miejscu zdarzenia śledczy znajdują kopertę skierowaną do Batmana. Znajduje się w niej zagadka, a sam zabójca nazywa siebie Riddlerem. Zapowiada on, że oczyści Gotham z wszelkiej korupcji, układów i spisków, które rządzą miastem. Rozpoczyna się nierówna walka z szaleńcem o przyszłość miasta i nie tylko.

Film „The Batman” miał przed sobą długą i krętą drogę. Początkowo miał on być częścią tzw. DCEU (DC Extended Universe), a w rolę Człowieka-Nietoperza wcielić miał się Ben Affleck, który miał zająć się również reżyserią widowiska (a także produkcją filmu i współtworzeniem scenariusza). Z planów nic nie wyszło i ostatecznie fotel reżysera przypadł odpowiedzialnemu m.in. za „Wojnę o planetę małp” Mattowi Reevesowi. W rolę Mrocznego Rycerza wcielił się natomiast Robert Pattinson, czyli znany ze „Zmierzchu” wampir Edward.

Muszę przyznać, że o jakość filmu przez cały ten czas byłem dziwnie spokojny. Matt Reeves zyskał moje zaufanie po wspomnianej już „Wojnie o planetę małp”, ale trzeba też wspomnieć, że odpowiadał on też za poprzednią część serii, czyli „Ewolucję planety małp”, a także bardzo dobry i klimatyczny „Cloverfield” (u nas znany jako „Projekt: Monster”). Robert Pattinson, pomimo że został zaszufladkowany w roli bladego wampira, w ostatnich latach pokazał się w wielu dobrych i ciekawych produkcjach. Przykładem niech będzie chociażby film „Lighthouse”, czy też „Tenet” Christophera Nolana. W obsadzie nowego „Batmana” znalazły się również inne znane nazwiska: Colin Farrell (Pingwin), Jeffrey Wright (komisarz Gordon), Andy Serkis (Alfred), czy też Paul Dano jako Riddler.

To, co najbardziej podoba mi się w filmie, to wizja tego świata wykreowana przez reżysera. Matt Reeves sięgnął tutaj po klimaty znane chociażby z filmów noir. Gotham jest brudne i mroczne, wręcz melancholijne. Pełno tutaj przekupnych polityków i policjantów, a także mafiosów. Wydawać by się mogło, że dla miasta nie ma już ratunku. To wszystko przypominało mi komiksy, takie jak chociażby „Rok pierwszy” Franka Millera, czy też „Długie Halloween” duetu Loeb i Sale. W moim przypadku plusem jest także długość filmu. Owszem, trwa on prawie 3 godziny, jednakże ani przez moment nie uświadczyłem dłużyzn. Reżyser spokojnie przedstawia nam kolejnych bohaterów i wątki, które z czasem łączy w spójną całość. Widać, że wzorował się on na takich tytułach, jak chociażby fenomenalne „Siedem” Davida Finchera.

Jeżeli chodzi o grę aktorską, to trzeba powiedzieć wprost – Robert Pattinson jest świetnym Batmanem. Trochę gorzej wypadł jako Bruce Wayne, ale to dlatego, że w postać miliardera wciela się bardzo rzadko. Jednak na równi z Robertem Pattinsonem należy postawić dwie postaci. Pierwsza to Pingwin grany przez Colina Farrella (rewelacyjna rola i charakteryzacja), druga zaś to Riddler w wykonaniu Paula Dano. Sceny z przesłuchania i jego wykonanie „Ave Maria” wbiły mnie w fotel. Skoro dotarliśmy do akapitu poświęconego obsadzie, to czas zacząć wyliczać także to, co nie do końca mi się podobało. Wśród postaci zawodzi niestety Kravitz jako Selina Kyle (Catwoman), która zbyt często próbowała naśladować Michelle Pfeiffer z „Powrotu Batmana”. Niestety, zabrakło jej tego przysłowiowego pazura, który prezentowała poprzedniczka. Nie do końca przekonała mnie też „relacja miłosna” nowej Seliny i Batmana. Stało się to tak szybko, że nie wyglądało naturalnie. Podobne odczucia miałem w przypadku Lois Lane i Supermana w „Człowieku ze stali” Zacka Snydera. Dobrze wypadł Andy Serkis jako Alfred, jednak w filmie pojawia się zaledwie na kilka minut. Szkoda. Jeffrey Wright miał większe pole do popisu, ale go nie wykorzystał. Wydawał się jakby znudzony rolą, zamyślony, zaspany. Tutaj też zabrakło „tego czegoś”.

Pomimo że niedawno chwaliłem klimat i spokojne prezentowanie wątków, to muszę przyznać, że nie do końca kupiłem Batmana jako detektywa. Bohater był przedstawiany jako najlepszy śledczy na świecie, jednak w filmie tego nie widać. Część pierwszej zagadki rozwiązuje za niego Alfred, Selina informuje go o kolejnych wydarzeniach, a Pingwin przypadkiem wręcz pomaga mu w tłumaczeniu kolejnej niewiadomej Riddlera. Oprócz tego bohater niemalże natychmiast zmienia zdanie na podstawie nowych i niesprawdzonych informacji. Przykładem niech będzie rozmowa z bossem mafijnym Carmine’em Falconem, w rolę którego świetnie wcielił się John Turturro. Rozumiem, że Batman broni Gotham od zaledwie dwóch lat, a siebie samego ukształtował dopiero pod koniec filmu, jednak odnoszę wrażenie, że bez pomocy postaci drugoplanowych sam niewiele by zdziałał. Nie do końca podobały mi się też sceny akcji, a dokładniej umiejscowienie kamery z boku, chociażby w scenie pościgu na autostradzie. W moim odczuciu wprowadzało to chaos, który wpływał na odbiór sceny. Pod tym względem filmy Christophera Nolana wypadają zdecydowanie lepiej. Na szczęście takich sytuacji w obrazie Reevesa jest mało.

Na sam koniec wspomnę tylko o soundtracku, który skomponował Michael Giacchino. Jego utwory pojawiają się w takich filmach, jak chociażby „Star Trek” (wersja z 2009 roku), „Zwierzogród”, „Łotr 1: Gwiezdne wojny – historie”, czy też wspomniana już „Ewolucja planety małp”. Osobiście bardzo lubię odsłuchiwać muzykę filmową w domowym zaciszu i nie inaczej zrobiłem w przypadku „Batmana”. I w sumie robię to nadal, bo muzyka z filmu jest niesamowita. Stonowana, mroczna, doskonale współgra z prezentowanymi scenami. Warto zwrócić też uwagę na fakt, że kompozytor czerpał inspirację od najlepszych, w tym od samego Fryderyka Chopina. Szkoda tylko, że albumu nie da się aktualnie kupić w wersji fizycznej. Owszem, w oficjalnym sklepie wytwórni można zamówić płyty, które są wypalane, a nie tłoczone, ponieważ jest to „zamówienie specjalne”. W grudniu natomiast ma się ukazać 3-płytowe wydawnictwo na czarnym krążku, które aktualnie zostało już wyprzedane. Szkoda, że wydawcy coraz częściej decydują się na wersje cyfrowe, a nie fizyczne.

Kiedy siadałem do najnowszych przygód Batmana, postawiłem sobie pytanie: „czy będzie to najlepszy Batman, jaki powstał?” Kończąc powyższą recenzję, odpowiem na to pytanie. Otóż, moim zdaniem, nie. Nie jest to najlepszy Batman, jaki powstał, ale najbardziej klimatyczny i wierny swojemu komiksowemu odpowiednikowi. Może gdyby doszlifowano niektóre elementy, tak by się właśnie stało, ale na chwilę obecną na moim osobistym podium znajduje się inny film. Jaki? To już temat na kolejny tekst.

Korekta tekstu: Marek Kamiński