Nightwing tom 4: Starzy i nowi wrogowie

Seria „Nightwing” była dla mnie zaskoczeniem. Pierwszy Robin mimo uniezależnienia się od swego mentora u nas nadal był z nim silnie kojarzony. Ten niesprawiedliwy obraz zmienił Tim Seeley, który przenosząc Graysona do Blüdhaven, dał mu dużo więcej swobody, niż miał w Gotham czy podczas służby w organizacji Spyral. Oto wieńczący jego run zbiorczy album i zarazem ostatni na naszym rynku.

Blüdhaven z kolejnymi przygodami stawało się czymś, czym dla Wayne’a jest Gotham. Dick co prawda nie porzucił starych śmieci, ale jak młody człowiek opuszczający swój rodzinny dom postanowił skupić się na stworzeniu własnego świata, w którym protekcjonalne nietoperze skrzydła nie będą czaiły się na każdym kroku. Na łamach czterech tomów Seeley’a bohater zdążył wyrobić sobie renomę i kontakty w lokalnej policji, znaleźć miłość i przyjaciół i rzecz jasna pierwszych wrogów. I obie grupy są tu równie ważne, choć równie ważne jest samo miasto. Nightwing zaczyna czuć Blüdhaven w podobny sposób, co Batman Gotham. Pokazuje to też jasno różnice między mentorem i uczniem.

Okładka przedstawia Blockbustera i Raptora. Pierwszy z nich to klasyczny przeciwników z okresu, gdy Dick hasał w szortach Robina. Drugi to spadek już okresu „Odrodzenia”. Zanim jednak pochopnie spróbujecie ocenić, co też ma miejsce na łamach tego albumu kilka wyjaśnień. Tutejszy Blockbuster to brat oryginalnego osiłka. Mądrzejszy, ambitniejszy, choć nie stroniący od podłych sztuczek. Przyznam, że w kilku momentach kibicowałem bardziej jemu niż Graysonowi, u którego zasady Batmana są częścią duszy. Blockbuster czuje się niezwykle związany z miastem, a w Nightwingu widzi trochę swego sojusznika, a trochę marionetkę. Z kolei Raptor to nadal ten sam łotr łączący w sobie przebiegłość z wysokimi umiejętnościami bojowymi. To jednak nie koniec plejady badassów występujących w tym tomie, gdyż na drodze Nightwinga staje między innymi Tiger Shark.

Seeley przy okazji „Nightwinga” stworzył kilkoro bohaterów z potencjałem. Shawn Tsang jest tu najlepszym przykładem, a i jej sojusznicy prowadzeni w odpowiedni sposób mogą stać się kimś. To, co jest jednak największą zasługą autora to naturalność jego relacji. Seeley nie kreuje Dicka na idealnego partnera i przyjaciela. Bliżej mu do Petera Parkera, którego życie osobiste najczęściej kuleje. Na dodatek powraca Huntress i członkowie organizacji Spyral. Seeley czerpie więc zarówno z dawnych dziejów Robina, jak i z czasu, w których Dick nie parał się superbohaterską profesją. Na łamach zarówno „Starych i nowych wrogów”, jak i poprzednich tomów brakowało mi jednak Bruce’a. Co prawda Nightwing pojawiał się w crossoverach i solowej serii Mrocznego Rycerza, lecz tu Wayne wydaje się echem. To tak naprawdę zaleta i nie patrzcie na moje osobiste smęcenie, gdyż należę do fanów, których dopiero „Gotham Central” przekonało do tego, że nie każdy opowieść w Gotham potrzebuje udziału Nietoperza.

Egmont chwilowo zakończył wydawanie przygód Nightwinga, co nie oznacza, iż nie zobaczymy go ponownie. Czy będzie to opowieść jakaś klasyczna opowieść sprzed New 52! czy kontynuacja- czas pokaże. Niemniej jakiekolwiek pojawienie się Nightwinga w przygodach na poziomie runu Seeley’a byłoby wskazane. Tym bardziej że w całym „Odrodzeniu” jest to jedna z najciekawszych serii. To dobra, uliczna opowieść superbohaterska, bliższa przygodom Spider-Mana czy Daredevila niż obecnego Batmana. I mam nadzieję, że DC szybko wycofa się z dokonanej ostatnimi czasy profanacji postaci Dicka Graysona. Jak mawiał Leszek Miller- prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym jak kończy, a nie jak zaczyna. Były premier polubiłby zapewne Tima Seeley’a.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
Komiks do nabycia w internetowym sklepie Egmontu.