Batman. Wojna Jokera. Tom 2
Wojna Jokera. Kolejne huczne wydarzenie w Gotham. Kolejne epickie starcie Nietoperza z Klaunem. Ile to już raz słyszeliśmy? Nie raz. Bez większych emocji podchodzę do komiksu, zwłaszcza, że czułem się lekko oszukany „pierwszym tomem”, który sugerował konkretną wojnę, a wyszło jak wyszło. No nic, zobaczmy.
Joker rozpętał wojnę w Gotham. Pionki poszły w ruch, terror został zasiany. Członkowie Batmana nie mogę się zjednoczyć przeciwko wrogowi. Joker uwikłał strategię, żeby każdy Nietoperz miał co robić. Bat-rodzinka jest w czarnej dupie. Czy dadzą radę pokonać siły śmieszka? Możecie domyśleć się sami bez czytania komiksu.
Typowy komiks Batmanowski z ostatnich lat. Serio. Wojna Joker niczym się nie wyróżnia od wcześniejszych komiksów. Całość sprowadza się do bicia po ryjach z jakąś fabułą w tle. Jakąś, ponieważ główny trzon historii jest do opowiedzenia w dwóch zdaniach. Nie zaprzeczę, akcji jest sporo, efektów jeszcze więcej. Całość czyta się dobrze, no bo hej, cały czas coś się dzieje – cios za ciosem, krew za krwią. Brakuje we wszystkim głębszego sensu, zalążka ambitniejszej akcji czy jakiegokolwiek grania na emocjach/dramaturgii, żeby poczuć tytułową „wojnę”.
Wydawnictwo podkreśliło skalę wojny rozciągając ją po innych seriach. Egmontowe wydanie zawiera części składowe z serii „Nightwing”, „Batgirl” i pozostałych. Fajnie. Faktycznie nadało to wielkości wydarzeniu, zawartość Egmontu nie daje wrażenia, że coś umknęło. Problemem są niespójności fabularne między seriami. Zawierucha Jokera nie jest wydarzeniem trwającym kilka dni czy tygodni. Jest to dynamiczna akcja. Możemy założyć, że wydarzenia historii z różnych serii pokrywają się czasowo, bądź są do siebie zbliżone. No i na tym założeniu idzie wyłapać niespójności np. w jednym tytule Grayson jest gdzieś i coś tam robi, u siebie jest zajęty zupełnie innymi sprawami. Podobne różnice można wyłapać np. po Red Hoodzie. Jeżeli są różnice czasowe, które nadałyby sensu i spójności, powinny one zostać nakreślone na początku każdego komiksu. Nie było tak.
Kiepsko traktowane są nowe postacie. Punchline, którą poznaliśmy ciut wcześniej, nie jest ciekawą postacią przez większość historii. Zapchaj postać do wyręczania Jokera, nie prezentująca sobą nic ciekawego. Dopiero na koniec dostała ciekawszy wątek. Identycznie z Clownhunterem. Zwykły chłopak z baseballem w ręku, załatwiający po drodze oprychów Jokera. Przed „Wojna Jokera” reklamowano postacie. Oczekiwania wobec nich były, finalnie wyszło jak wyszło.
Od strony fabularnej można kręcić nosem, ale od rysunków można tylko się zachwycać. Jimenez, wspieramy Moreyem, tradycyjnie odwalił kawał dobrej roboty. Dynamiczne ujęcia, spektakularny obraz wojny, oko pieszczone mocniej, niż nawilżającymi kroplami po całym dniu przed komputerem. Warto sięgnąć po komiks ze względu po rysunki.
„Wojna Jokera” jest tym, czego dokładnie się spodziewałem. Typowy komiks Batmanowski z ostatnich lat. Przejadła mi się ta koncepcja, szczególnie z naciskiem na rywalizację Joker-Batman. Nie jestem zawiedziony. Po prostu mam odczucie „okej, przeczytałem, no fajnie, potłukli się po ryjach, i co się zmieniło?”. Może czułbym większą radość, ewentualnie ekscytację, gdyby w komiksach z Batmanem dochodziło do większych zwrotów akcji lub zmian. Tymczasem, co rusz zachodzą większe wydarzenia w świecie Nietoperzy bez konkretniejszych konsekwencji.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego. Komiks możecie nabyć w internetowym sklepie Egmontu.