Who watches the „Watchmen”

Ekranizacje komiksów są na topie. Już nie tylko panowie w pelerynach, ale i co bardziej barwne postaci z powieści graficznych pojawiają się na dużym i małym ekranie. „Kaznodzieja”, „Chłopaki” czy zapowiedziane „Jupiter’s Legacy” są jednymi z wielu pozycji, które nie będąc typowym mainstreamem, z sukcesem prezentują się na innym medium. Każda z tych produkcji różni się od oryginalnego materiału i nic w tym dziwnego. Język komiksu to coś zupełnie innego od sposobu przekazu filmu czy serialu, stąd czasem spore rozbieżności i jak dotąd rzadko zdarzało się, aby ktoś zdecydował się dopisać dodatkowe rozdziały do danego komiksu. Na dodatek cieszącego się takim uznaniem jak „Strażnicy”, nie naruszającego nimbu jego legendarności. Damon Lindelof postanowił zmierzyć się z ryzykownym zadaniem, jakim jest kontynuacja epokowego komiksu Alana Moore’a i Dave’a Gibbonsa. Reżyser przenosi nas kilka dekad od zakończenia powieści graficznej. W czasy, w których Doktor Manhattan i Strażnicy są elementem przeszłości, a maski nie zawsze są symbolem bojowników o sprawiedliwość.

Miejscem akcji jest miejscowość Tulsa w Oklahomie. Mimo iż leży ona daleko od wielkich ośrodków stróże prawa noszą tam maski. Funkcjonariusze ci jednak nie zakładają ich z poczucia nostalgii do ludzi w pelerynach, a ze względów bezpieczeństwa. Kilka lat przed czasem akcji bojówka zwąca siebie Kawalerią dokonała masowego ataku na lokalną policję, w wyniku którego życie straciła spora liczba mundurowych. Od tej pory ich służba jest anonimowa, choć wśród szeregowych gliniarzy są tacy, którzy niczym herosi noszą swe przydomki. Jedną z nich jest Angela Abar a.k.a. Siostra Noc. To wokół niej skupiony jest wątek powiązany z wydarzeniami z 1921 roku.

Wydarzenia z Tulsy a.d. 1921 były prawdziwe i temu nikt nie zaprzeczy. Lincz dokonany na afroamerykańskiej społeczności jest jedną z czarnych i stosunkowo dość mało znanych kart w historii USA. Zapewne spore oburzenie wywołała też bojówka zwąca samą siebie Kawalerią i jej maski. Pierwszy odcinek otwiera scena, ukazują to bestialstwo i dodatkowo uwypuklona jest obecność wspomnianej Kawalerii. Nadmienić trzeba, że rasistowscy ekstremiści odwołują się do filozofii Rorschacha. Jednej z bardziej kultowych postaci z oryginalnych „Strażników”, która wyznawała co prawda silnie prawicowe poglądy, lecz nie uciekała się do aktów terroru. Te dwie rzeczy oburzyły przeciwników poprawności politycznej, którzy marudzić poczęli na Damona Lindelofa na dwóch płaszczyznach. Po pierwsze ich zdaniem czarnoskóra część społeczności jest tu gloryfikowana przy jednoczesnym potępianiu białych. Po drugie reżyser swoją Kawalerią zrównał Waltera Kovacsa z brutalną, ksenofobiczną bojówką. Czy aby na pewno?

W kolejnych odcinkach reżyser pokazał, że świat nie jest czarno-biały i sytuacja w Tulsie jest bardziej skomplikowana. Społeczeństwo to szereg naczyń połączonych, gdzie każda akcja władzy budzi reakcję ludności. I tak zwane redfordyzacje, które miały być reparacjami za krzywdy dla Afroamerykanów, dla przedstawicieli rasy kaukaskiej ( jak ja uwielbiam to określenie 😀 ) były solą w oku. Takich spraw jest w obrazie Lindelofa o wiele więcej i zanim wyrobicie sobie opinie po jednym epizodzie, radzę poznać następne. Komiks Moore’a i Gibbonsa w pierwszym zeszycie też nie odsłaniał wszystkich kart, skutecznie stopniując napięcie do samego końca. Ciekawa jest też sprawa z herosami z przeszłości. Rorschach doczekał się mało chwalebnego dziedzictwa, ale pozostali mieli się całkiem nieźle w finale „Strażników”. Jak więc się mają niegdysiejsi obrońcy sprawiedliwości?

Zwykle powrót bohatera to wielkie fanfary i blichtr. Że nie wspomnę o widowiskowym wejściu. Biorąc pod uwagę, że Strażnicy byli grupą dość odmienna od Ligi Sprawiedliwości czy Avengers, możemy zapomnieć o jakimkolwiek szablonie. W serialu najbardziej widoczni są Ozymandiasz i Jedwabna Zjawa. Adrian Veidt z geniusza i wizjonera stał się starszawym już ekscentrykiem, żyjącym w izolacji swej monumentalnej rezydencji z parą, a raczej parami sług. Jego działania mogą sugerować postępujący obłęd, lecz nie zapominajmy, że mamy do czynienia z Najmądrzejszym Człowiekiem Świata. Jeremy Irons świetnie sportretował postać niegdysiejszego herosa, który de facto doprowadził do pokoju na świecie. A co z Laurie Juspeczyk? Niegdysiejsza partnerka Doktora Manhattana, a później także i Nite Owla zmieniła się niemal całkowicie. Przybrała nazwisko ojca i w wielu aspektach zaczęła go przypominać. Może nie ma kryminalnych ciągot jak Komediant, ale inteligencja, charakter i skłonność do sarkazmu to bez wątpienia spadek po nim. Odgrywająca ją Jean Smart obok Ironsa to najmocniejsze punkty tego serialu. Policjanci w maskach, jak właśnie Siostra Noc czy Looking Glass mają to „coś”, lecz przy eks-herosach ich gwiazdy bledną. No i daleko na Marsie żyje sobie dobry Doktor Manhattan, z którym to można nawet połączyć się telefonicznie. Błękitny bóg zdaje się jednak bardziej interesować swoją Czerwoną Planetą niż Ziemią.

Jako fan Alana Moore’a nie mogę też nie wspomnieć o jednej kwestii. Autor ten nie znosi używania jego własności intelektualne. Jednocześnie szanuje prawa innych twórców do tego stopnia, że w „Miraclemanie” podpisał się jako Pierwotny Scenarzysta. Wszelkie ekranizacje wywołują u niego niechęć i to nawet w dość wiernych przypadkach jak „Watchman: Strażnicy” Zacka Snydera. Dodatkowo DC Comics tworzy serię „Doomsday Clock”, w której to ścieżki Supermana i towarzyszy krzyżują się z losami herosów. Czy takie nadużywanie kultowego materiału, dla niektórych uważanego za nienaruszalną świętość jest dobre? Pamiętam, że seria „Strażnicy Początek” była w części bardzo dobra i świetnie uzupełniała pewne wątki. Serial Lindelofa na razie podąża podobną, choć nieco odważniejszą ścieżką. Co do „Doomsday Clock” wolę czekać na finał i jego reperkusje. Już teraz mogę jednak powiedzieć, że Geoff Johns nieco gorzej radzi sobie z ciężarem „Strażników”.

Co konkretnie łączy komiks z serialem? Popularnością cieszy się show o herosach z przeszłości, zarówno ze składu Gwardzistów, jak i Strażników. Ironią jest, że złożeni bohaterowie będący symbolem Mrocznej Ery po latach na łamach serialu w serialu stają się chodzącą kontrowersją. Może nie w aż do skali altruistycznego Supermana, ale ich podłe charakterki ukryte są pod warstwą telewizyjnego pudru. Pojawia się kilka rekwizytów z powieści graficznej, użytych z subtelnością i bez nachalnego wywijania nimi przed twarzą widza. Istotniejsze są elementy będące niesamowicie logiczną kontynuacją oryginału. Ot przykładowo-akcja komiksu miała miejsce w końcówce lat 80 i tamtejsza technologia wydawała się nieco lepsza niż w prawdziwym świecie. Po dekadach w kilku aspektach realia serialu Damona Lindelofa wydają się posiadać pewne technologiczne minusy. Brak globalnej sieci internetowej czy pagery zamiast telefonów komórkowych to najbardziej widoczny ich objaw. Prezydentem USA jest z kolei aktor Robert Redford, co jest pięknym hołdem dla komiksu i chyba najlepiej pokazuje fakt, iż Damon Lindelof odrobił lekcje.

Watchmen” Damona Lindelofa jest równie śmiałe co komiks, lecz właśnie owa śmiałość wynika z pierwowzoru. Autorzy nie idą w nadmierną autonomię, trzymając się materiału źródłowego i jeśli coś rozbudowują, to według linii Alana Moore’a. Czy uda się zachować kanon i stworzyć równie całościowo równie atrakcyjną historię? Miejmy nadzieję.