Joker

Ochoczo sięgnąłem po kolejny twór Azzarello i Bermejo, w którym poświęcili nieco kartek na Jokera. „Luthor” dostarczył mi niezłych wrażeń, więc nieco tego samego oczekiwałem po Jokerze. Niestety, rozczarowałem się.

Pierwszy element, na który zwróciłem uwagę w komiksie jest kreacja Gotham. Azzarello sięgnął po znane nam motywy, ale podał je w przyziemniejszej, mroczniejszej otoczce. Cechą charakterystyczną miasta są liczne gangi nie mające dla siebie litości, pojawiają się znane postacie z mrocznych uliczek. W komiksie nie znajdziemy naciąganych akcentów, co sugeruje nawet obecność Killer Croca – nie jest to zmutowany gad tylko czarnoskóry, postawny gość z chorobą skóry przypominającej łuski (właściwie jest to podstawa postaci, której nie czuje się w licznych komiksach o Batmanie). Podobał mi się taki kierunek, ponieważ nie musiałem specjalnie przymykać okiem na pewne rzeczy. Wyjątkiem jest Harley Quinn, która była nic nie wnoszącą postacią. Jej rola ograniczała się do świecenia tyłkiem, zaspokajania zapędów Jokera czy wyręczenia go, kiedy nie chciał brudzić sobie rąk. Nie miała nic do powiedzenia, dosłownie!

Już na pierwszych stronach Joker opuszcza zakład „Arkham”. Od tego momentu zaczyna stawiać na nogi swoje imperium, które wcześniej miało się nieźle, ale upadło pod jego nieobecność. Droga usłana jest szalonymi morderstwami o dużym stopniu brutalności (nie polecam komiksu, jeśli jesteście wrażliwi na takie rzeczy). Azzarello osiągnął główny cel, którym było przedstawienie szalonej strony Joker. Łańcuszek zgonów wymyślnymi sposobami dowodzi, że dla Jokera nie liczy się życie tylko śmierć. Na tyle, że nawet osoby z jego otoczenia zastanawiają się czy dobrze zrobiły podejmując współpracę z nim.

Takie przemyślenia wychodziły z głowy jego szofera, później prawej ręki czyli Johna Frosta. Przydupas Jokera jest narratorem komiksu, towarzyszący klaunowi od początku do końca. John zaczynał z przekonaniem „zrobię szybką kasę i karierę u boku klauna”, ale zaczął powątpiewać widząc do czego zdolny jest Joker. Mało jest historii o Jokerze opowiadanych z punktu widzenia jego współpracowników. Historia jest nie lada okazją, żeby poznać temat od drugiej strony i przekonać się o zobowiązaniach.

Z czego wynika moje rozczarowanie? „Luthor” poświęcił mnóstwo uwagi na zgłębienie profilu postaci. Zabrakło tego w „Joker”. Główna historia jest bardzo prosta i mało aspirująca. Od pierwszych stron widzimy schemat, który będzie towarzyszył do samego końca. Historia nie oferuje nic więcej niż krwawą rąbankę z płaskimi przemyśleniami narratora na ich temat. Nawet przez moment nie poczułem emocji wobec komiksu, postaci czy całej akcji.

W komiksie znalazłem dwa uchybienia fabularne, z którymi miałem problem. Zastanawiacie się dlaczego Joker wyszedł z Arkham? Z zakładu, z którego wychodzą wyłącznie zdrowe postaci? Odpowiedź nie padła w komiksie. Joker, zapytany o to, odpowiedział na zasadzie „Wszedłem obłąkany, wyszedłem szalony”. Mało satysfakcjonująca odpowiedź…

Drugim problemem jest rola Batmana. Niestety Nietoperz pojawia się w pewnym momencie komiksu. Wcześniej nie był aktywny i to zaalarmowało mnie. Joker od pierwszych stron daje krwawe popisy, nie umyka to uwadze Two Face’a, a Batman nie. Dlaczego Nietoperz nie brał udziału w akcji? Czy znudziła mu się ta robota, czy osłabły jego kompetencje? Na te pytania również nie dostajemy odpowiedzi, niestety. Komiks lepiej radziłby sobie jako elseworld bez Batmana.

Za rysunki odpowiada Lee Bermejo. Identyczna sytuacja jak w „Luthor”. Czasami dostajemy oszałamiające, fotorealistyczne prace, ale częściej przeważają uproszczone ilustracje, które dalej świetnie wypadają tylko tracą na spójności stylistycznej.

„Joker” miał potencjał na komiks dorównujący „Luthor”. Ma swoje plusy powodujące, że warto po niego sięgnąć i przekonać się na własnej skórze czy to pozycja skierowana do Was. Niestety, nie był to dla mnie tak dobrze spędzony czas jak z „Luthor”, żeby miał go rekomendować czy wracać do niego.