Batman. Killer Croc Powstaje
Jak wyglądał debiut Killer Croca, jednego z ikonicznych przeciwników Batmana? Jak zaczynał Jason Todd? Odpowiedzi na te pytania poznacie w kolejnym, 53trzecim tomie kolekcji DC od Hachette, który zabiera nas do lat 80siątych. Komiks, przy którym miło spędziłem czas.
Gotham to miasto, gdzie gangsterzy nieustannie dążą do bycia szefem wszystkich szefów. Przypomina o tym nowy gracz, Killer Croc, który przez pierwszą połowę komiksu zostaje w cieniu. Przygląda się mafijnym praktykom, ostrożnie dobiera współpracowników, w odpowiednim momencie daje w długą. W pewnym momencie ujawnia swoja oblicze. Właśnie wtedy zaczyna się rywalizacja z Batmanem, podczas której Nietoperz musi się spieszyć – inaczej mogą zginąć osoby z jego otoczenia.
Historia jest lekka, dynamiczna, przede wszystkim w mrocznym klimacie. Dialogi są sprawnie napisane. Autorzy unikali oczywistych dialogów, czyli zwrotów, gdzie postacie musiały opisywać akcję, której przyglądamy się. Te manewry szczątkowo stosowano w dymkach narracyjnych, ale nie przesadzano z nimi. Podobało mi się to rozwiązanie, ponieważ nic bardziej mnie nie męczy, niż zapychanie komiksu zbędnymi linijkami.
Bardzo podobało mi się wprowadzenie Killer Croca i jego prowadzenie. Ukrywanie tożsamości wzbudzało moje zainteresowanie postacią, a jego bierne zachowanie tylko podpowiadało mi, że jest to silny przeciwnik, który w pewnym momencie namiesza. Początkowo nie mogłem rozgryźć, o co mu właściwie chodzi. Dopiero wyłożenie kart na stół, ujawnienie tożsamości, spowodowało, że całość nabrała barw. Killer Croc jest bardzo inteligentnym gościem, który przybył do Gotham z gotowym planem i realizuje go sumiennie. Fizycznie jest zagrożeniem dla Batmana i lokalnych gangsterów, czego dowodzą bezpośrednie, liczne starcia z Nietoperzem. Twórcy podchodzili do walk w dość brutalny sposób, o czym szybko przekonujemy się – dość kontrowersyjnie załatwił Batman Solomona Grundy’ego w pierwszej historii.
Pierwsze rozdziały dały wyraźny sygnał, że będzie to historia o mocnym wybrzmieniu np. śmiertelne ofiary w wątku z Mątwą. Scenarzysta sumiennie wykorzystywał motyw do samego końca, co tylko podbiło stawkę gry i nadało końcówce słodko-gorzkiego finału. Swoje pięć groszy dołożyła geneza Killer Croca sprawiająca, że z jednej strony negatywnie nastawiłem się do niego, z drugiej współczułem mu wieloletniej traumy.
Fabuła jest wzbogacona pobocznymi wątkami. Początkowo były to historie dziejące się na uboczy, żeby w pewnym momencie wszystko połączyć w jedną całość. Był to dobry zabieg, dzięki któremu udało się rozbudować świat, subtelnie wprowadzić większą liczbę postaci, połączyć ich i zbudować w okół tego emocjonalną warstwę. Najlepiej zostało to wykorzystane przy rodzinie Toddów i Graysonie, których połączyła kryminalna sprawa i jej rozstrzygnięcie dało mocny ładunek emocjonalny wpływający na przebieg walki czy decyzje bohaterów.
Poboczne historie również skupiły się na prywatnym życiu Wayne’a. Mogliśmy poznać jego miłosne rozterki oraz ich wpływ na nocną vendettę. Uważam, że było to potrzebne, żeby lepiej poznać osobowość Batmana i przekonać się, że jednak pod kamienną skorupą kryje się uczuciowy gość. Jednak w tym wątku dostrzegłem pewną niekonsekwentność. Autor przez pewien czas wyraźnie zaznacza, że miłosne rozterki (Vale + Catwoman) wpływają na bohatera. Tylko… kiedy obok Batmana pojawia się Catwoman i Talia to gdzieś te rozterki nagle znikają. Batman zachowuje się zupełnie normalnie, nagle nie ma zawalonej głowy negatywnymi myślami, które przed chwilą wyprowadzały go z równowagi w stosunku do Graysona czy Alfreda. Zupełnie nie kleiło mi się to.
Zastrzeżenia mam wobec ostatniego, jubileuszowego rozdziału. Conway skupił całą historię na Killer Crocu, a w ostatnim zeszycie odsunął go na dalszy plan. W jubileuszu sięgnął po pełną galerię łotrów z dużą rolą Jokera. Do tej pory opowiadana historia przestała mieć znaczenie, a pełna uwaga Batmana i jego ekipy skupiła się na walce ze złoczyńcami, o których nie słyszeliśmy w tym komiksie. Dodatkowo ilość postaci wpłynęła na nierównomierne wykorzystanie potencjału każdego z nich np. część złoczyńców była na strzał jak Mr Freeze, inna część gdzieś przemknęła, ale bez wpływu na historię.
Rysunki są bardzo przyjemne dla oka. Ilustracje oddawały możliwie realistycznie temat, a szczegółowe gospodarowanie tła, obiektów i postaci tylko dodawało wrażeń. Rysownicy mieli zbliżone do siebie style, dodatkowo świetnie posługiwali się tuszem przy cieniowaniu.
„Killer Croc Powstaje” jest jednym z lepszym komiksów o Batmanie, jaki czytałem ostatnimi miesiącami. Komiks dobrze zestarzał się i końcówka runu Gerry’ego Conwaya dorównuje w pewnym stopniu „Batman Knightfall” (tyle, że na dużo mniejszą skalę). Pędźcie do sklepów, póki jeszcze można dorwać komiks!